Na scenę wyszła młoda rudowłosa dziewczyna przykuwając do siebie spojrzenia całej sali. Taniec? Nie, to nie był taniec. To była pieśń pożądania! Każdy mięsień tancerki wybrzmiewał słowem-przywołaniem udręczonego wyczekiwaniem ciała. Nikt z obserwatorów nie potrafił oderwać oczu od niedużej platformy, gdzie przenikliwie skowył krzyk jej do krańca obnażanej duszy. Całym swym ustrojem gorzko lamentowała, całym jestestwem opłakiwała bezpowrotną utratę tego, który pewnego razu obudził ją dla błogiego scalenia dwojga w jedno, a potem porzucił na zawsze zabierając w kosmos Miłość…
Snop czerwonego światła nakierowany na tancerkę w zaciemnionym pomieszczeniu stwarzał iluzję pląsu żywych jęzorów płomieni, które migocząc w jednym miejscu, gasły, żeby zaraz, za sekundę rozgorzeć jarkim ogniem w przeciwległym rogu sceny. Ostatnim akordem solo na bębnie zatrzymało, dopełniło magię chwili.
Roznegliżowana dziewczyna bezradnie zamarła w pozie, tak jednoznacznej, że nie wytrzymawszy wewnętrznego ciśnienia wszyscy widzowie cudu, który rozgrywał się dziś przed nimi: i mężczyźni, i kobiety z mokrymi licami od łez, wszyscy zerwawszy się z miejsc podbiegli do sceny chcąc sprawdzić, czy to jeszcze żywa kobieta przed nimi? – Czy może wcielony w dziewczynę sam Demon Pożądania?…
Zgasły światła.
Gdy zapłonęły na nowo – scena była pusta…