Leżałem na brzegu jeziora po pas w wodzie i spozierałem na niebo, po którym jeden za drugim pędziły konie, smoki, kury i inne niezidentyfikowane obiekty latające. Nagle wszystko przyćmiło się za sprawą czyjeś głowy. Tuż nad moim czołem zabrzmiał łagodny kobiecy głosik:
– Jaka dziś woda?
– Ciepła, – odpowiedziałem i odpłynąwszy ździebko od brzegu spojrzałem z dystansem na przybyszkę i zawróciłem. Ta – ułożywszy rękę na czole, patrzyła na mnie jakby przez jakiś wizjer. Odziana była ledwie w skromne bikini. Seksowne kształty, zmysłowe oczęta… Cholera! To jest to, co lubię! – szepnąłem do siebie z podescytowaniem.
Rozejrzałem się i nie widząc więcej nikogo zapytałem:
– A pani skąd?
– Z Warszawy, – kobieta uśmiechnęła się sympatycznie.
– Pytam: skąd się pani tu wzięła, w tej głuszy?
– W głuszy? – zdziwiła się. – Kilka kilometrów za rogatkami stolicy już głusze? Pan tak zawsze żartuje z turystów?
– Kilka kilometrów za rogatkami Warszawy?, – jak echo powtórzyłem i z nieskrywanym zdumieniem spojrzałem na pytającą.
– Tak, kilka. To przecież rejon Starych Babic nieopodal wylotówki na Sochaczew… a tak w ogóle nie jestem sama, bo z przyjaciółmi… teraz rozpakowują manele na obozowisko, – nie wiedzieć czemu uznała za stosowne mnie poinformować.
Ponownie odpłynąłem od brzegu i na chwilę zanurkowałem w celu schłodzenia, a właściwie: ostudzenia zmysłów. Z głową jawnie coś musi być u mnie nie tak: znowu jakieś halucynacje, jakaś dziewczyna w bikini, a nawet rozmowa z seksowną laską… „Babicki! – drogi chłopie! Ty się wreszcie musisz zacząć leczyć. Te baby ciebie kiedyś pogrążą!” Wynurzywszy się po kilkunastu sekundach miałem szczerą nadzieję, że omamy znikną, dość już przecie przygód z „panienkami”… Westchnąłem z ulgą – brzeg był pusty.
Powróciwszy do studiów nad przemieszczającymi się po niebie obiektami popadłem w króciutką drzemkę. Ale ocknąłem rychło: ktoś potrząsał mnie za ramię.
Znowu jakieś dyferencje, – pomyślałem, i z rezygnacją otworzyłem oczy. Z lekkim wyrazem paniki na twarzy ponownie patrzyła na mnie dziewczyna w bikini. Ta sprzed kilku chwil.
– Przepraszam pana, ale niestety nie mogę znaleźć moich przyjaciół. Wszyscy gdzieś się podziali. I nie wiem, co robić? – powiedziała z trwogą w głosie.
Tego już było za wiele. Uszczypnąłem się w brzuch, aż do bólu. Żeby ostatecznie rozwiać wszelkie wątpliwości wyciągnąłem rękę w kierunku siedzącej w kucki dziewczyny i „przejechałem się” po jej krągłych piersiach. Mój policzek momentalnie zagorzał po udzielonej mu ostrej reprymendzie, lub jak kto woli: dźwięcznym plasku. No tak! Teraz już nie ma żadnej wątpliwości. To nie omamy.
– Jest pan bezczelny! – wstała i wyprostowała się natychmiast i krzyknęła na całe jezioro. – Zboczeniec!
– Nie ma pani nawet pojęcia, jak w tym momencie jest bliska prawdy, – powiedziałem, trąc policzek, by uśmierzyć słuszny ból. – Jak ma pani na imię? Pani turystko… A tak w ogóle, przepraszam…
Spojrzała na mnie badawczo, prawdopodobni wahając się, czy dalsza konwersacja ma jakikolwiek sens, ale po krótkiej chwili widocznie uznała, że kontynuowanie znajomości rokuje i już bez dalszego uprzedzenia sensownie odpowiedziała:
– Jestem Andżelika… Piękne ma pan maniery. Pogratulować.
– Andżelika! Jakie śliczne imię. – Autentycznie wyraziłem fascynację, – Do końca życia będę wspominał filmy o pięknej Andżelice, które oglądałem, gdy pani jeszcze na świecie nie było… – Westchnąłem. – „Piękna Andżelika”, „Andżelika i sułtan”, „Andżelika wśród piratów”… – zacząłem wyliczać z nadzieją przywrócenia szczenięcych wspomnień, a może, bardziej, skomplementowania nieoczekiwanej towarzyszki. Jej seksowna figura, urodziwa twarz, czarne krótko spięte włosy ze śliczną grzywką i cudowny dekolcik między pączkami biustonosza całkowicie mnie w tym usprawiedliwiały.
– Może zostawmy to moje imię w spokoju. – Przerwała mi mrzonki i zakusy. – Pomoże mi pan, czy nie?
Przysiadłem wciąż zanurzony w wodzie.
– Nie wiem. – Odpowiedziałem krótko. A po chwili dorzuciłem: – I, w ogóle, jak się pani TU znalazła?… W warstwie fizycznej jest to niemożliwe!
Kobieta zrobiła krok do tyłu. – Co to znaczy… TU? I gdzie to TU, według pana się znajduje??
– Jak by to delikatnie pani powiedzieć… – Zacząłem, i patrząc na nią, prawie szeptem oznajmiłem, – szanowna pani… My nie jesteśmy na Ziemi.
Dziewczyna jakoś-tak dziwnie spojrzała na mnie i na wpół oznajmiająco, wpół pytająco rzekła:
– Psychol?… Tylko tego jeszcze mi brakowało!
– Nie całkiem psychol, szanowna pani. Powiedzmy… pisarz. Fantasta, jeśli tak będzie pani wygodniej zmiarkować. I doprawdy nie wiem, jak się pani TU znalazła, za to wiem, że ta planeta na której przyszło nam się spotkać nazywa się Calypso. Tutaj piszę. W zasadzie to ciało niebieskie położone jest w niedosięgłym dla ziemskich lunet kosmosie, dlatego sama pani rozumie, nie powinno tu pani być. Ta czarodziejska planeta jest przeznaczona dla mnie i dla moich wiernych, jak mawia pewna moja rosyjska przyjaciółka, „paputczików”, którzy wspólnie ze mną przemierzają międzygwiezdne szlaki…
– Niech pan posłucha, – przerwała mi dziewczyna – To wszystko jest bardzo ciekawe, ale ja chcę się stąd wydostać. Psychol, pisarz – co za różnica? Jeśli znalazłam się na pana wyimaginowanej planecie, to tylko za pana zgodą. W pana więc mocy, niewątpliwie jest, z powrotem wysłać mnie na Ziemię. Proszę, bardzo wiec pana proszę, aby mnie tam dostarczył! – Skończyła na histeryczną nutę.
Zamyśliłem się. Przeanalizować zdroworozsądkowo to, co teraz się rozgrywało, było ponad racjonalne możliwości. Na mojej wyimaginowanej(?) planecie ni stąd ni zowąd pojawił się gość: całkiem namacalna dziewczyna w bikini. (Jeszcze raz roztarłem ślad po śladzie na policzku). Wszystkie plany akumulowania sił do pisania kolejnego netowisko biorą w łeb. Fantazjować w takiej sytuacji nie ma sensu. Co robić? Chwytać wróbla w garść?
– Może w końcu wyszedłby pan z wody? I zamiast pleść tylko bzdury, pomógłby mi pan znaleźć obozowisko przyjaciół, – odezwała się z desperacją w głosie ledwo powstrzymując się od furii.
– Tego, czego akurat nie jestem w stanie uczynić, proszę pani, to udzielić pani pomocy w poszukiwaniach. Zwłaszcza, że obozu z przyjaciółmi, o którym pani wspomina, tutaj nie ma. Dzisiaj, zresztą, w ogóle nie będę w stanie pani pomóc. Dziś nie mogę chodzić.
– A co? Czyżby dziś był pan inwalidą?
Spuściłem oczy i dosadnie powiedziałem:
– No brawo! Prawie bingo! Jakby pani na złość, dziś jestem… rusałem.
– Że kim, proszę? – Ze zdziwienia aż podniosła brwi.
– Rusał, – czerwieniąc się od złości powtórzyłem. – O rusałkach chyba pani słyszała… Ja – jestem dziś taką męską rusałką… rusałem.
Dziewczyna powstrzymała się tylko kilka sekund, a następnie napadł ją atak spazmatycznego śmiechu:
– Ha, ha, ha! No, nie! RUSAŁ … O, nie mogę!
Miałem już tego wszystkiego dość. Nie do końca powstrzymując gniew uderzyłem ogonem po tafli wody. Rozbryzgi dosięgły moją rozmówczynię od stóp do kruczego włosa na głowie. Zatrzymała się nagle w osłupieniu i bez mrugnięcia oczami utkwiła wzrok w przestrzeni tuż poniżej mego pasa.
– O, mamusiu! O Chryste! – zacisnęła oczy, ale po kilku sekundach zdecydowanie otworzyła. – Ogon! Cholera! To wszystko prawda, co gadał! Prawda! Prawda? – po czym mdlejąc upadła w me ramiona.
No i znów dzierżę kobitkę, tulę do swego torsu, łagodnie ugłaskuję po włosach… upajam cudownym zapachem gorącego ciała… Ja się mam z tymi babami!… Delikatnie układam ją obok siebie. Czuję dotyk jej bioder, widzę krągłości nabrzmiałych piersi, słucham cichego, uśpionego oddechu…
A nad nami – czysty błękit, już bez pierzastych stworów. Cisza… Dobroć… Czym później odzyska świadomość, tym lepiej. Będzie więcej czasu, by pomyśleć, co dalej? W rzeczy samej… co dalej z nią zrobić? Ha! Mogę, oczywiście, wrócić do swego gabinetu, ale i tak, dla mnie, ta seksowna dziewczyna w bikini pozostanie tu na jakiś czas: na mojej planecie Calypso.
A jeśli już zaczęli ją szukać krewni i przyjaciele? Obdzwaniać szpitale? Komendy policji? Wyciągać lunety i przemierzać kosmos? Skąd mają wiedzieć, gdzie jej szukać? Gdybym miał na nich namiary mógłbym zadzwonić, uspokoić, obiecać, że zwrócę dziewczynę w stanie ubogaconym na duszy, krótko mówiąc zapewnić, że wszystko będzie w porzo. Ale najgorsze, nie mogę sobie wyobrazić, jak jednak ją stąd zabiorę? Sam – ewakuuję się bardzo prosto: wystarczy że odliczę „raz, dwa, trzy” i jestem już w mym gabinecie. A ona?
Bliskość seksownych kształtów robiła soje. Poczułem samczy dreszcz. Spojrzałem na nią i zauważyłem, że jej skóra była pokryta gęsią skórką. Jakby w przeziębieniu. Aż prosiła się sama, żeby ją rychło rozgrzać. Ale, cholera! nie lubię zadawać się ze śpiącymi księżniczkami. To prawie tak, jakby utulać manekina. Rozterki moje, na szczęście, rozpierzchły się samoistnie. Nagle ocknęła się, gwałtownie usiadła, spojrzała na mnie szalonymi oczami i jęknęła:
– O nie! Znów ten koszmar…
Zmuszając się do wyeksponowania na twarzy maksimum współczucia, powiedziałem:
– Please! Proszę tak nie przeżywać. Wcześniej czy nie, ale będzie pani w domu. Obiecuję…
– Wcześniej, czy nie??… Раn mnie chyba chce dobić! – Rozejrzała się wokół i spytała: – ma pan trochę wody?
– Oczywiście, – uśmiechnąłem się, – jest do pani dyspozycji całe moje jezioro. Proszę się nie krępować.
– To znaczy, chcę się czegoś napić.
– Tak właśnie zrozumiałem.
– Żartuje pan. Pan w tym bajorku pływa, nurkuje a ja mam je pić?
– Droga pani, myślałem, że ma pani naprawdę pragnienie, a nie tylko na niby. Inaczej, nie raczyłaby pani grymasić. Proszę wreszcie zrozumieć, to – co zewsząd panią otacza – to świat mojej wyobraźni. Tutaj wszystko jest w nim idealne i sterylne! Więc proszę się nie obawiać i pić śmiało, jeśli tego pani chce. Daję pani pełne przyzwolenie i przyobiecanie, że nie pożałuje…
Dziewczyna westchnęła i podczołgała się na czworakach do wody.
Przechylona nad taflą wzięła nieśmiało pierwszy łyk. Następnie drugi i kolejny. Woda z mojego jeziora, jak żadna inna, musiała jej chyba naprawdę zasmakować, bo piła, jak w amoku. Ale, co najdziwniejsze: ona piła – a to mi za każdym jej łykiem robiło się słodko, coraz bardziej słodko, zupełnie jakbym doznał ambrozjańskich uniesień… Zupełnie, jakby piła nie jezioro, a stricte mnie samego!… Sapristi! Jeszcze chwila a zaeksploduję!…
W końcu wyprostowała się. Zaraz po chwili – i ja się ogarnąłem. Spojrzałem błędnym wzrokiem wzdłuż jeziora. Praktycznie połowy z niego już nie było. Leżałem na piachu jak ryba na patelni. Incydent z moją „niewolnicą” mógł mnie i chyba dosłownie mnie przeraził . Uzmysłowiłem sobie, że naprawdę potrafię zarządzać ludzkimi zmysłami na niebotyczna skalę. Zmartwiło mnie jednocześnie co innego: to na wpół wyschnięte po „incydencie” jezioro. Gdzie teraz przyjdzie mi nurkować? I co pić, gdy ponownie przypomni o sobie jej i moje pragnienie?
– O, pani! Musimy oszczędzać wodę – żartobliwie i z uśmiechem ją skarciłem.
– Spoko, spoko… Jest pan fantastą, gdy trzeba wyczaruje pan sobie całe pasmo jezior. – Odpowiedziała, słaniając się na nogach. (Też chyba ledwie dochodząc w tym momencie do siebie)
– Jeśli jest pani aż tak spragniona , moja wyobraźnia może nie nastarczyć, – odrzekłem całkiem poważnie, – więc, proszę, moją panią mieć to na względzie! – I ciężko przewróciłem się na drugi bok czując się absolutnie bezsilnym, zupełnie jakby pozbawionym czarodziejskich łask użyczanych mi dotąd bezgranicznie przez planetę Calypso. W prawdziwym życiu uwielbiam zasiadać przy kominku, ale tu, z ogonem ryby, to byłoby niewygodne. Ponadto, pozbawiony po części orzeźwiającego chłodu jeziora robiło mi się gorąco i duszno. Kto by kilka godzin wcześniej mógł myśleć, że na mojej ukochanej planecie nagle poczuję się tak wypruty i tak słaby? A wszystko z powodu tej… zagubionej laski w seksownym bikini… Co te kobiety potrafią z nami wyczyniać!? Niebywałe…
Dziewczyna w zamyśleniu patrzyła na mój ogon i, przysiadłszy nagle, przeciągnęła ręką po jego delikatnych łuskach. Znów zrobiło mi się słodko, ale nie dałem po sobie poznać. Teraz postanowiłem być twardzielem. Przeniosła spojrzenie na moją twarz i, nie przestając głaskać, spytała:
– A jak ma na imię nasz rusał? Nawet się sobie jeszcze nie przedstawiliśmy, – celnie zauważyła.
– W istocie… hmm… – Chrząknąłem. – Mów do mnie Janek. Jak wszyscy przyjaciele. A tak naprawdę – jestem Janusz.
– Janusz? Może jeszcze Babicki? – zachichotała. – O nie! Ten prawdziwy Babicki jest przystojniejszy. I z pewnością więcej uchował włosów na głowie!
– Tak uważasz? – To widać, że znasz go tylko z telewizji. Tam z każdego robią Appolina.
Jeszcze raz, pochylając filuternie głowę, przyjrzała mi się z atencją.
– Chociaż, kto wie? Jesteś do niego trochę podobny… Ten profil, wysokie czoło… Ale ogon!?… Nigdy nie pokazywali Babickiego z ogonem. – Roześmiała się rozbrajająco. A po chwili dorzuciła: – Nie wiem, kim tam naprawdę jesteś. Dla mnie będziesz zwykłym Jaśkiem.
– A czemu, Jaśkiem? Jeśli już – to wolałbym Janko-muzykantem. Bo czasem muzykuję po różnych komnatach dusz…
– Czytałam ostatnio jakąś bajkę o smoku Jaśku i księżniczce Katarzynce. I – wypisz-wymaluj! – Pasujesz mi na tego smoka! Tylko ja, chyba raczej nie jestem twą Katarzynką. Tamta miała blond włosy i uszła z rycerzem, – zakończyła wywód na smutno.
Zbliżyłem usta do jej ust. Gdy próbowałem spojrzeć w oczy – zamknęła je. Nasze wargi zupełnie bezwolnie i samoistnie dotknęły się w delikatnym, słodkim pocałunku… Niebo nad nami zakręciło się. Najpierw ospale, potem szybciej, coraz szybciej… A na końcu wirowało jak czarna gwiazda. Czas się zatrzymał, odszedł kilka kroków i zdziwiony – przypatrywał z ukradka…
*
Leżałem nad brzegiem staro-babickiego jeziorka lekko drżąc z zimna. Kilka metrów ode mnie dogasało niewielkie ognisko. Za pobliskimi lasami, a tak naprawdę tuż nad taflą jeziora rozogniały się fioletową zorzą pierwsze promienie porannego słońca. Chciałem się podnieść, ale nogi były czymś, słownie, splątane… Prawda! Przecież jestem w śpiworze. Przewróciłem się z boku na plecy i długo spoglądałem na blednące gwiazdy na niebie. Nagle czyjaś głowa zaćmiła mi obraz. Znad swego śpiwora, ułożonego tuż przy moim, pochylała się nade mną moja pani w bikini. Ukochane, zaspane oczy, ale uśmiechnięte.
– Słodka to była noc, mój ty poeto, Januszku… Dziękuje ci, kochany… Wracajmy do domu!
– Wracajmy, Natalko. A przyrządzisz mi cudnej kawy? Dziś czeka mnie pracowity dzień. Muszę spisać kolejną nowelkę… Fani i fanki czekają!
Też się uśmiałam z „rusała” (jako produktu słowotwórczej inwencji, oczywiście ;)).
Drogi Panie Babicki, widzę, że ostatnio jacyś średnio życzliwi czytelnicy zamieszczają średnio adekwatne komentarze na Pana stronce – niech im Pan da porządnego bana 😉 (Bana rodem z języka W. Szekspira, bo – jak Pan doskonale wie – ban w języku E. Ionesco znaczy 1/100 leja czyli 1 grosz 😉
Z pozdrowieniami :),
Red. Fille
Droga redaktor Fille, żywię dla Pani kosmiczny szacunek, którego nie okupiłbym nawet kolejnym bukietem fiołków. Wróciliśmy z Paryża już dawno, a Pani wciąż dba o mój image, mimo że nie obligują Panią do tego żadne biznesowe agreements.
Pani Kasiu – kocham Panią za to. A Thomasowi proszę wyjaśnić, że to kochanie – to, u Babickiego, tylko zabawa słowem, zero treści. (Sama, najlepiej Pani wie, jak mnie takie zabawy bawią) 🙂 😉
Ukłony do samej ziemi!
Janusz Babicki
Starzeję się i pewnego dnia będę stara? Już się Januszu zestarzałam. Kiedy gościłeś mnie na tej Calypso? Ja – nie pamiętam, a chciałabym…
O pętli czasu nie myślałaś? Jutro może być wczoraj… Wczoraj może będzie jutro? Pomyśl w ten sposób, a może przekonasz się, nic nie straciłaś. Ważnego.
Drogi Panie Babicki :), mój amato bene :* nie wyrywa zdań z kontekstu ;), poza tym już się zdążył nolens volens przyzwyczaić do wszechotaczajacej mnie męskiej sympatii ;), tak więc proszę spać spokojnie, raczej nie pojawi się w Babicach z bronią palną w dłoni 😉 Wie Pan, nie lubię złośliwości i głupoty, a ta przebija z niektórych komentarzy różnych cyberefemeryd, które Pana napastują ostatnio (capslockowy tekst o kwiaciarce czy onomatopeiczny wpis pod jednym z Pana tekstów są poniżej pasa). Dlatego poczułam się w obowiązku stanąć w Pana „obronie” 🙂
Veuillez recevoir, Monsieur, l’assurance de mes sentiments distingués 🙂
Catherine
Dzięki! Zapewnienie o spokojnej nocy działa na mnie jak balsam… 😉
Jak to dobrze, Przyjaciółko, że Twój „amato bene”, to wyrozumiała i jak mniemam pobratyńcza mi dusza 😉
100 LAT JANUSZU!!! 🙂
A gdybym chciał więcej? 😉
No dobra… Dzięki i za tyle. 😉
ps
…A więcej, póki co, wcale nie chcę 😉
Panie Babicki :), cieszę się, że cyberataki na Pana ustały. Ale życie nie znosi pustki – na Symfonika.pl równo obrabiają tyłki Kurierowiczom 😉 (dział Internet, media i inne źródła – Inne fora o muzyce klasycznej).
Ustać – nie ustały. Za to skutecznie blokuję ich pojawianie się na public. 🙂
Co do, zaś, Symfoniki… :”Kto mieczem wojuje…” – itd. 😉
Takie uroki netu, niestety… Dwoje naszych eksforumowiczów, mieniących się chopinofilami przez duze CH nieźle dokłada w w/w wątku do pieca – przykre! Nawet 4 nasze niedawne posty po francusku (w chopinowskim dziale) im przeszkadzają… à propos – sympatycy chopinowskich zagadek Pana Babickiego 🙂 czekają na rozstrzygnięcie ostatniej z nich 😉
Pozdrawiam ciepło w zimowy dzień :),
Red. Fille
Droga Pani Redaktor! Gdyby trzeba było łapać pchły – pośpiech miałbym w cenie 😉
Równie cieplutki szacuneczek dla Pani. 🙂
…A nasi eks? – dla mnie są jak kleks.
Pięknie dziękujemy za uhonorowanie zwycięzców quizu (jednoosobowe Jury musiało – jak widzę – utworzyć dwie kategorie :)).
Chopinowskie quizy Pana Babickiego to coś, na co się czeka! 🙂
Serdeczności :),
Red. Fille
Serdeczności, Kasiu 😉