Jej kulinarne „love story”

Co tydzień jeździła do centrali z prezentacją raportu a potem szła na obiad do pobliskiego pubu. Zawsze siadała przy tym samym stoliku, który obsługiwała ta sama barmanka. Jednak dziś, niespodziewanie podeszła do niej nie kelnerka, a przystojny mężczyzna. Obrzuciła go bystrym spojrzeniem, potem przeniosła wzrok na kartę, ale czując na sobie badawczy ogląd serwanta po chwili znów zmierzyła go przenikliwym wzrokiem: wysoki, postawny, na nietuzinkowej głowie bujny włos zachodzący  na szyję od tyłu, niebieskie oczy, mleczno-biała karnacja.

Zagłębiła się w menu, i podczas gdy kelner nakrywał kelnerkomplet sztućców uzmysłowiła sobie, że niespecjalnie zadbała dziś o fryzurę i makijaż. Chciała z miejsca poprawić włosy, ale powstrzymała się. Gdy odszedł od stolika odprowadzała go ciekawym wzrokiem śledząc jego dobrze umięśnione nogi, wąskie pośladki i gustowne rogowe okulary na dobrodusznych, jowialnych oczach. W końcu – odchyliła się w fotelu i poprawiła zaczesanie.

*

W następnym tygodniu udając się do biura staranniej zadbała o wygląd. Po prezentacji idąc do pubu na obiad była lekko zmieszana uzmysławiając sobie, że tym razem może być ktoś inny. Ale nie! On był znowu! Z tą samą uprzejmością co ostatnio wręczył jej menu i spojrzał  na nią swymi jasnoniebieskimi oczyma. Mon Dieu! Co za oczy…

A jeśli ten chłopak wobec wszystkich klientek zachowuje się tak samo? – Pytała siebie, gdy szła na trzecie spotkanie. Rychło przekonała się, że nie wobec wszystkich. Przy sąsiednim stoliku siedziały dwie kobiety, a gdy po skończonym posiłku ostentacyjnie skłoniły się na pożegnanie, on tylko dygnął głową uprzejmie, nic więcej. Tymczasem ona, gdy kierowała się do wyjścia, nawet, zdawało jej się, że zastygł na chwilę w namiętnym bezruchu, a odwróciwszy się do niej całym swym jestestwem, jakby chciał zatrzymać ją jeszcze przez chwilę… dla siebie.

Przez cały wieczór po tym „odkryciu” nie mogła znaleźć sobie miejsca: myślała, myślała, myślała, chciała coś, tylko co?… I czego?…

– A ty, co tak się ostatnio stroisz w każdy piątek? – nagle spytał jej facet, gdy przymierzała kolejną broszkę do nowej bluzki.

Wzdrygnęła się. Nawet nie sądziła, że jest to tak zauważalne. Zaczerwieniła się ździebko, ale udało się uciec od odpowiedzi. Nastrój miała przewyborny, bo wyglądała naprawdę dobrze. Chciała śpiewać i dokupić sobie jeszcze jakieś koronkowe pończochy.

Przyszła do pubu, jakby zaraz miało się coś istotnego stać, ale, rzecz bardzo dziwna: nie stało się nic! To samo niebieskookie, ciepłe spojrzenie, charm w każdym geście, długie palce, po których fechtunku  było podwójnie przyjemnie dotykać sztućce i talerze. Ale zupełnie nic więcej!

Po skończonym obiedzie z ledwie postrzegalnym drżeniem ręki uniosła skórzane pudełeczko z rachunkiem, ale różowej karteczki z osobistymi słowami chłopaka w nim naprawdę nie było. A przecież przez cały posiłek wyobraźnia odmalowywała w jej myślach jego nagi tors, jędrne pośladki, tkliwość ust i wytrzymałe ramiona porywające jej usłużne mu ciało w namiętnym tańcu.

A może sama powinnam do niego napisać? – Myślała, wracając do biura. – Może powinnam zostawić mu numer telefonu lub e-mail – tak, jak to się zwykło dziś czynić – w nowoczesny sposób? Pewno, tak…

*

Następnego piątku do pubu przywlekła się za nią jej szefowa. Nie chcąc psuć z kierowniczką relacji nie odmówiła gościny przy swym stoliku. Najgorsze w tym wszystkim było to, że musiała się koncertować nie na tym (na kim!) na czym chciała, a na tym, co tamta jej opowiadała. „Jej chłopak” wyczuwał prawdopodobnie tę przymusową powściągliwość, bo z właściwą etykietą trzymał się w ryzach i na dystans.

– Zostawić mu napiwek, czy nie? – po skończonym posiłku spytała szefową, gdy „jej chłopak” właśnie nachylał się nad sąsiednim stolikiem, rzucając w jej kierunku ukradkowe spojrzenie.

– Po co? – Uniosła brwi tamta, i złożywszy sztućce na pustym talerzu odchyliła się z krzesłem w rubasznym geście do tyłu.

Gdy wychodziły z pubu nawet nie uśmiechnął się do nich na pożegnanie. Do nich – pół biedy! Ale dlaczego chociaż nie do niej?!

Męczyła się cały wieczór: – nie jest już mną zainteresowany? Czemu? Co się stało? A może i on ma jakieś niespodziewane problemy? – Pod dyktando tej nieoczekiwanej myśli zauważyła, że zaczyna mu bardzo współczuć i że chciałaby go ogrzać i pocieszyć. Tylko, jak?

Przez cały tydzień niecierpliwie wyczekiwała kolejnego spotkania, na przemian: to bojąc się, to wątpiąc, to marząc o nim. W każdym bohaterze-amancie ze szklanego ekranu (mydlane opery oglądała co wieczór) dostrzegała cząstki jej własnego „bohatera”. Każdy drobiazg z jej codziennych czynności przywodził na myśl jego spojrzenia, jego zmysłowe usta, silne ramiona…sprawiał, że ​​myślała tylko o nim, marzyła tylko o nim, marzyła chaotycznie, niepokojąco, prawie na zatracenie, bo ani nie mogła skupić się na swej codziennej pracy i rutynowych obowiązkach, ani nie potrafiła odwzajemnić czułością cowieczornym amorom jej faceta, z którym od ponad roku mieszka i którego, czy aby wciąż kocha?…

*

I oto, wreszcie, znów nadszedł piątek. Znów siedzi przy ulubionym stoliku. A on także, znowu, jak wcześniej bywało, świeci na nią swymi jasnobłękitnymi oczyma, a nawet rozkładając sztućce tak „jakby” niechcący musnął jej dłoń cudownymi, atłasowymi palcami…Tak! Dziś już postanowiła: dziś musi się to stać. Poprosi go o spotkanie!

I nagle dzwoni do niej jej facet.

– Czy wiesz, że zapomniałaś kluczy od domu? – Powiedział.

– Ojej! A ty dziś w przychodni masz dodatkowy dyżur, – dotarło do niej.
– I dlatego dzwonię. Gdzie jesteś? Jadę właśnie do kliniki. Mogę ci podrzucić.
– Cóż, – westchnęła i powiedziała, – to przyjedź, proszę…

Podchodził z tacką do jej stolika dokładnie w chwili, gdy jej facet nachylał się, aby ją pocałować. Z kamienną twarzą umieścił przed nimi filiżankę kawy i oddalił się.
Znowu cierpiała całą noc. I znów cały tydzień dręczyła się myślami, jak przywrócić jego zaangażowanie i czułość. I nagle uświadomiła sobie, że jest już bardzo tym cierpieniem i ta całą sytuacją wykończona.
Następny piątek trzeba było zapłacić raty od pożyczki i podpisać nowe umowy kredytowe. A że w banku była kolejka (wiadomo: piątek!) myśl o cotygodniowym obiedzie została przez nią z konieczności zarzucona. Marzenia o jego delikatnych dłoniach i silnych ramionach wciąż jednak upiększały jej kolejne dni, a gorąca nadzieja na nadchodzące pubowe spotkanie dodawała jej chęci do życia i jakiegoś niezwykłego dla niej wigoru. Nawet jej facet przez cały ten tydzień wieczorami bywał usatysfakcjonowany przez nią, jak za najlepszych dni… I nawet nie zamierzał wnikać: skąd i dlaczego?

Ale gdy nadszedł już wyczekiwany piątek poczuła się wykończona i po całym namiętnym tygodniu i łóżkowych harcach – niewyspana. Bolała ją głowa. Włożyła więc na siebie to, co dzień wcześniej, a i fryzurę zrobiła taką „codzienną” i typową.

Ujrzawszy ją uśmiechnął się. Ale ona była akurat tak wyżęta po porannej prezentacji z naczalstwem, że właściwie nic ją nie cieszyło. Byle jak uśmiechnęła się w odpowiedzi, a zasiadłszy za stolikiem zauważyła, że buty ma fatalnie zababrane błotem i że jej to w niczym nie przeszkadza i że nawet nie zamierza kryć ich pod stołem. Przecież na ulicy pada deszcz. To nie jej wina.

Kiedy przyniósł sałatkę, palce miał jakby przekrwione i w ogóle nie wyglądał zbyt przyjemne, a gdy pochylił się nad nią poczuła zapach tytoniu. Wyglądało to tak, jakby ledwie co wrócił z podwórka, na którym palił papierosa. Ona nie znosi zapachu tytoniu i nie ma pojęcia, co zrobiłaby osobie, która w jej towarzystwie ośmieliłaby się zapalić. Nagle, niespodziewanie skonstatowała z ulgą: jak to dobrze, że nie muszę rozwiązywać kolejnego w życiu problemu.

*

Gdy zabierał talerze po zupie, podczas gdy rozprawiała się jeszcze ze swą wołowiną – spojrzała na niego obojętnie: duży pieprzyk na szyi, paznokcie niezbyt pięknie oszlifowane, napięcie w ramionach świadczące o powątpiewaniu w możliwość dokazywania wszystkim swych oczekiwań i praw. No cóż… Niby nikt nie jest doskonały. On, jak widać – też. I znów poczuła się wyluzowana i wypoczęta.

*

Obsługiwał ją dzisiaj inny kelner. Ona –  nie zdawała sobie nawet z tego sprawy. Nie zauważyła.

„A tak w ogóle: ileż można chodzić do tej samej restauracji? Chyba już czas, by spróbować czegoś nowego.” – I z radością i ulgą wyszła na zalaną deszczem ulicę.

 

do spisu Meteorytów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *