Kasia z nocnego autobusu

Wieczór był wyjątkowo obrzydliwy. Zimne potoczyska zacinającego deszczu, wydawało się, tylko czekały zapadnięcia nocy, by z jeszcze większym impetem ciskać o ziemię paskudną nawałnicą. Podniosłem kołnierz, podbiegłem truchtem w kierunku przystanku autobusowego w nadziei znalezienia tam choć skrawka schronienia, aby przeczekać…Nadaremno. Wiejskie przystanki z rzadka miewają daszki. Dobrze, że chociaż obok rosło rozłożyste drzewo. Dobre i to.

Spojrzałem na zegarek: 23:30. „W porządku, do ostatniego autobusu zostało jeszcze trochę czasu. Na pewno zaraz coś podjedzie. Może dotrwam.” Szara wstęga podmiejskiej drogi żółciła poświatą latarni, gdy tymczasem ja – nerwowo wytężałem wzrok wypatrujac flar mego zbawcy, albo czegokolwiek, co się porusza i udzieli choćby na chwilę schronienia przed nawałnicą. Ale droga była pusta i tylko monotonny szum deszczu naruszał status pogrążonej w hibernacji osady.

Autobus pojawił się nie wiadomo skąd, jakby znikąd, jakby utkany z mżących kołdunów  potoczystego deszczu. Pogrążony w swych myślach nawet nie usłyszałem silnika. Pojazd szosanie zmniejszał szybkości, prawdopodobnie nie spodziewał się przy tej pogodzie zastać na przystanku kogokolwiek, dlatego wybiegłem spod drzewa na pobocze i enegicznie zamachałem mu ręką.

Uff.. Zobaczył! Jestem ocalony. Poświstujac hamulcami zahamował delikatnie, ale nie otwierał drzwi – tak, jakby kierowca zdawał się zastanawiać, wpuścić mnie, czy jechać dalej? Zakląwszy cicho już miałem walnąć w nie pięściami, gdy w końcu otworzyły się samoistnie z cichym sykiem.

Ciesząc się, że przynajmniej podjadę do bardziej cywilizowanego przystanku (minimum: z porządnym zadaszeniem), wszedłem do środka. Wewnątrz było zupełnie pusto. Ni żywej duszy. Nic osobliwego, pomyślałem, w końcu, kto rusza się  z domu w taką pogodę? Tylko taki postrzeleniec, jak ja! Po chwili jednak stwierdziłem, a czemu w  środku jest tak zimno? Brrrr… Tak niezwykle zimno…Dziwne!

Wzruszyłem ramionami starając się usunąć mimowolny dreszcz, ale dreszcze tylko się wzmocniły. Ponadto, pojawiło się i coraz bardziej świdrowało świadomość niepokojace uczucie – jakby jakiś niejasny, bliżej nieokreślony alarm. Słowem, jakby gdzieś, w pobliżu, czaiło się dobrze skryte przed oczami niebezpieczeństwo. Przesunąłem wzrokiem po pustej kabinie: ale nic! Nic nadzwyczajnego – ot, rzędy pustych krzeseł obleczonych czarną, nową tapicerką, a nawet poręcze i ściany – świeżo jak z fabryki, bez żadnych rys ani zadrapań… Hmm.. Nietuzinkowa nowizna nieprzyjemnie kłuła oczy i chyba jednak nie rozwiewała, a umacniała wzniecony we mnie niepokój.

„I co z tego?” – Starałem się uspokoić -. „Mało to wypuszczają nowych autobusów na trasy?”

Sprawy szły jednak niedobrze. A raczej w ogóle przestały iść. A tak, poza wszystkim, dokąd ten autobus jedzie? – Zadałem sobie wreszcie rozsądne pytanie. Czemu włażąc do środka nawet nie spojrzałem na numer i napis nad przednią szybą? I nagle, sam nie wiem dlaczego, chciałem wyskoczyć z pojazdu, to nic, że przy pełnej prędkości. Pragnienie było tak silne i niezwykłe, że aż straszne. Wtem – uświadomiłem sobie, co mnie tak tu trwożyło: to zapach!

Pachniało w nim czymś nieprzyjemnym, smutnym, żałosnym – ni to świerkowymi gałęziami, z których wyrabiają wieńce, ni to kadzidłem, ni tanim, czerwonym winem. Skojarzenia cisnęły się do głowy samoistnie, i dopełniały poczucie coraz bardziej budzącego się we mnie niepokoju. „Chyba jest ze mną coś nie tak… Lub wokół zadziało się coś niezwykłego.” Z trudem wziąwszy oddech powoli podniosłem się z krzesła i skierowałem do fotela kierowcy. Postanowiłem go poprosić, aby pozwolił mi wysiąść natychmiast .

– Panie kierowco, bardzo pana… proszę… Zamarłem. Fraza urwała się sama, nie dowierzając w to, co widzę. Przy kierownicy siedział… nieboszczyk! – Tak! – blada, woskowa twarz, z nienaturalnie wyostrzonymi rysami i zmarszczkami, twarz – wyzuta ze wszelkich uczuć, pogrążona w wieczystym spokoju, twarz-maska. Truposz spoczywał bez ruchu, z rękoma przyklejonymi do kierownicy, silnik pogrzmiewał głębokim basem, mokra wstęga drogi ścieliła się pod kołami… Wstęga drogi do piekła?!…

Uff! Jakiś koszmar – pomyślałem. Cofnąłem się, nie potrafiąc oderwać wzroku od horrendalnego kierowcy. Zdało się, że moje serce zatrzymało się na chwilę, po czym zagrzmiało gdzieś w okolicy brzucha, waląc w zawrotnym tempie.

„Nieboszczyk” lekko odwrócił głowę, jakby w odpowiedzi na mój głos. Jego bezzębne usta wykrzywiał niesamowity pół uśmiech, jakby na niemy sposób informujacy: „Nie, mój przyjacielu! Teraz bez przystanków!” Niezdarnie wymachując rękami, opadłem na siedzenie, ale natychmiast wyskoczyłem, jak z katapulty. Horror niczym lodowata woda uderzająca spod odwróconego wiadra ściągnął mi skurczem wszystkie mięśnie, czyniąc każdy z nich sztywny, jak piszczel. Z przerażenia chciałem krzyknąć: dziko, rozdzierająco, ale ledwie stęknąłem…

„Uciekaj!” – pohukiwała świadomość. I była to jedyna myśl wypełniająca pustki rozumu i duszy. Pomimo zimna kabiny całą mą twarz pokrywał zimny pot. Odwróciłem się do drzwi, chcąc otworzyć je ręcznie (nawet, gdybym miał wyłamać, stłuc szybę, wykopać na zewnątrz) i po raz kolejny zastygłem otwierając usta ze zdziwienia – frontowych drzwi nie było! Zupełnie nie było!! Tylnych – także! Tylko grube szkło od podłogi do sufitu, z czarnym konturem uszczelnienia na łączeniu.

– Ta… – wychrypiałem. – Ale jak to możliwe…?

Nagle poczułem, jak opuszczają mnie wszelkie siły, jak nogi stając się jak z bawełny – uginają. Chwyciłem poręczy, żeby nie upaść. I… dopiero teraz zauważyłem, że w kabinie autobusu nie jestem sam.

Z tyłu, w przejściu między siedzeniami,stała  odwrócona do mnie plecami jakaś kobieta. Chwilę temu mógłbym przysiąc, że nikogo tam nie było. „No, tak! No, zupełnie jakby przed sekundą wykluła się z powietrza”. Wciąż na wpół zahipnotyzowany patrzyłem na współtowarzyszkę w osłupiającym milczeniu.

Wysoka, w stylowej skórzanej kurtce do połowy bioder, skórzane buty na wysokich obcasach, długie włosy spięte z tyłu w „ogonek”. Kobieta czując na sobie mój wzrok powoli odwróciła głowę. Miała całkiem ładne, a nawet piękne oblicze, ale ostre rysy stwarzały jednocześnie poczucie despektu. Niezbyt wąskie usta, kształtny nosek, wyraziste brwi. Z jej oczu tchnęło przeszywającym, lodowatym chłodem. Przełknąłem ślinę, nie spuszczając wzroku z twarzy nieznajomej. „Ejże! Czy na pewno, jednak, nieznajomej? Czy aby jej rysy kogoś mi nie przypominają?”

Gmatwanina myśli, wątpliwości, plątanina niewytłumaczalnych zjawisk coraz bardziej przepełniała zdolności postrzegawcze umysłu. Czułem, że jestem na granicy absurdu. W końcu jej i moje oczy spotkały się.

– Kaaasia?… – wyjąkałem w końcu rozpoznając w kobiecie wieloletnią kumpelkę i przyjaciela.

Na twarzy dziewczyny błysnął cień zakłopotania.

– Janusz?… Jak się tu dostałeś? – Zapytała niskim, głębokim głosem.

Wzruszyłem ramionami.

– Wracałem podczas deszczu do domu… – odpowiedziałem, nie poznając własnego głosu.

Podeszła bliżej. Na jej twarzy odmalowywał się grymas zaskoczenia.

– Do domu? Hmm… Pomyliłeś drogi, mój Januszu. Marszruta tego autobusu do innego wiedzie domu, do innego celu. – Uśmiechnęła się. – Do ostatecznego!

To był nieprzyjazny uśmiech, taki: twardy, zły.

– Dawno ciebie nie widziałam, przyjacielu. Dawno! – Rozłożyła ręce -. Właściwie nigdy przy mnie ciebie nie było… Czemu jesteś teraz?…

Uniosła brwi w zdziwieniu. Sens jej słów nie docierał do mnie w ogóle. Mój wzrok przesunął się poza jej plecy, i od ujrzanego obrazu prawie zawyłem. I jeśli nie zawyłem, to tylko dlatego, bo poczułem, jak niewidzialne lodowate palce chwytają mnie za gardło.

Na tylnej platformie leżały sarkofagi. Obciągnięte czarnym suknem – trzy lub cztery trumny zajmowały całą dostępną przestrzeń. Katarzyna inteligentnie przechwyciła moje spojrzenie.

– Zaskoczony? – Głos jej był ostry i zimny.- Wciąż nie domyślasz się, kim naprawdę jestem i z kim rozmawiasz?

– Kasieńko… – ledwie wymamrotałem otworzywszy i zamknąwszy usta, jak ryba wyciągnięta z wody. Moja świadomość balansowała na granicy między rzeczywistością a mrokiem omdlenia

– Tu, w tym autobusie, nie jestem dla ciebie ani Kasią, ani Kasieńką…Głupcze! Przejrzyj wreszcie na oczy!…

– Ale…

– Sam tu przyszedłeś. Tak więc, Januszu, sorry. Nie ma innej opcji – podeszła jeszcze bliżej.  – To się zaraz stanie.

Dziwny zapach zintensyfikował się, zastępując wszelkie wcześniejsze wonie. Wydawało mi się, że czuję w nim słodkie fluidy niewieściego przekupstwa.

– Pocałuję cię. – Rzekła zwyczajnie i po prostu. – I to już będzie koniec, przyjacielu, koniec na teraz i na zawsze! – i lekko się w moją stronę wygięła.

Nagle wydało mi się, że ciemno-czerwone wargi Katarzyny nie pokrywa szminka, a krew. Gdy spojrzenie jej lodowatych oczu przenikło do głębi mej duszy, poczułem przerażający dreszcz, ale zarazem potem, po sekundzie, może po dwóch – fascynujący dotyk nigdy nieznanego mi wcześniej uczucia. Jej delikatne niewidzialne omotki fluidów pieściły subtelnie świadomość mojego mózgu, przenikały do najskrytszych zakątków. Czułem, jakbym w nieziemskiej  błogości odpływał do innego, cudownego, nigdy wcześniej mi nieznanego wymiaru. Katarzyna nagle oderwała od mych ust swe soczysto-krwiste wargi. Cofnęła się. Na jej twarzy przeplatała się konsternacja z zaskoczeniem.

– Nie! – Przechyliła głowę na bok, nie opuszczając oczu. – Ty rzeczywiście nie jesteś tuzinkowym śmiertelnikiem, Januszu… Podejrzewałam ciebie o to od zawsze. –Teraz wiem na pewno! – Odstąpiła na krok, patrząc na mnie, i przyglądając jak sztubakowi.

– Los jest zawsze po stronie rozsądku, prawda? Przecież to twoja zasada? – Wydawało się, że cieszy się tą niezwykłą sytuacją. Wszystko, na co było mnie teraz stać, to tylko kiwnięcie w odpowiedzi głową.

Katarzyna zmarszczyła brwi – nie było dla mnie jasne, do czego zmierzała, co miała na myśli?

– Wiesz, Januszu! Do ostatniej chwili nie mogłam uwierzyć, że mimo wszysko ostały się takie osobniki, jak ty, w tym waszym świecie. Zasadniczo, są tam tylko sami głupcy. Ta monotonia mnie już nudzi. Odwróciła się, spojrzała do tyłu i, uśmiechając się swym poprzednim lodowatym uśmiechem, zapytała: – Chcesz zobaczyć kilku z nich?

Po prostu pokręciłem głową – głos odmówił mi posłuszeństwa w ogóle. Na kilka chwil zamarła między nami ciszy, Katarzyna dziwnie spoglądała gdzieś – w pustkę, być może medytując. Chwyciłem się poręczy, bojąc się poruszyć.

Wreszcie ocknęła się z zadumania rzucając na mnie szybkie spojrzenie. Potem machnęła ręką i autobus zaczął stopniowo zwalniać, aż się całkowicie zatrzymał. Z gruchotem otworzyły się drzwi (okazało się – znów były na miejscu!) Na zewnątrz tchnęło wilgocią i dochodził zapach podmiejskich lasów. „Moje Stare Babice! – o moj Boże! a więc jestem u siebie!”

– Wychodź! – Krótko rozkazała. Wyskoczyłem jak pies z podkulonym ogonem. – Będziesz żyć, mój drogi, aż do samej śmierci. – To ja ci mówię – konduktora ciemnej mocy. – I znów uśmiechnęła się władczo.

Zamarłem i spojrzałem w jej oczy…

– Kasiu! Ale przecież…

– Chcesz spytać, kim naprawdę jestem i… dlaczego? – Katarzyna uśmiechnęła się. – Ja tu egzystuję w swojej drugiej powłoce, Januszu. Każdy taką ma, ty też, choć w innym tramwaju. Cóż…zajęcie, jak zajęcie. Trochę nudne, za to intratna, wiekuista posada. Moja smiertelna powłoka, a Twoja ziemska Kasia – nic o mnie nie wie. Teraz śpi tuląc się w ramionach swego przystojniaka… Jest taką samą grzecznisią, jak ty: poczciwą, zwyczajną, czasem i jak ty rozmarzoną duszą…I wiesz co? Lubi ciebie. Ze wzajemnościa, prawda?

– Kasiu, chodź ze mną! – nic nie rozumiałem, co do mnie mówiła

– Los jest zawsze po stronie rozsądku. Wiesz o tym najlepiej. Do zobaczenia marzycielu. Nie zaznasz dnia ni godziny. zapamiętaj sobie: mój autobus i tak kiedyś cię zabierze – na kolejnym przystanku. I już na zawsze…

*

Szara wstęga podmiejskiej drogi żółciła poświatą latarni. Droga była pusta i tylko monotonny szum deszczu naruszał status pogrążonej w hibernacji osady. „Ciekawe, długo jeszcze będę stał pod tym drzewem?”

Spojrzałem na zegarek: 23:30 „Ech! Już ostatni autobus chyba odjechał. Nie ma na co czekać. Idę pieszo!”

 

spis Meteorytów

2 odpowiedzi na Kasia z nocnego autobusu

  1. Maro pisze:

    Ciekwe, o której Kaśce pan napisał? – sporo ich w naszej firmie 🙂

  2. Janusz N pisze:

    To prawda! I każda przemiła 😉
    Ale na tym „waszym” świecie są i Kasieńki poza naszymi firmowymi korytarzami 😉
    Też przeurocze 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *