W koszmarach deja vu

Do pełnej snu i ciszy sypialni tanecznym krokiem zawitał poranek. Kasia nie spała już, ale nocne mary nie odpuszczały i wciąż zachęcały ją do nie otwierania oczu i dalszego wygrzewania się w ciepełku małżeńskiej łożnicy. Spokojnie uśmiechnęła się do siebie i odwróciwszy w stronę męża przylgnęła do jego ukochanego, miękkiego torsu. Natychmiast objął ją i łagodnie zaczął przyciągać do siebie. Mogło to oznaczać tylko jedno: słodko zakończony sen łagodnie przeinaczy się w słodki początek poranka…

Ale, wyzwolenie6gdy ukradkiem zerknęła na męża spod wpółotwartych powiek, w niewinny w sypialniany nastrój walnął grom z jasnego nieba. Sypialnią Katarzyny i Thomasa w jednym mgnieniu zawładnął paniczny strach, zupełnie jak gdyby ktoś lodowatą ręką chwytał i zaczął ugniatać ci serce. Otworzyła szeroko oczy czując, jak każdą komórkę jej organizmu przepełnia koszmar horroru. Poczuła wściekły puls w skroniach i zimne, spływające po plecach strużki potu. Odrzuciła z impetem kołdrę, zerwała się na równe nogi i w panice zaczęła rozglądać się po sypialni, jak oszalała furiatka. Brakło jej powietrza i tchu. Ciężko oddychając rozglądała się dookoła mając nadzieję, że to wciąż jeszcze jakiś głupi sen, i że za chwilę obudzi się, całkowicie się obudzi i ucieknie od traumy koszmaru.

– Kochana, co z tobą? Miałaś zły sen? – Mąż wstał z łóżka i podszedł do niej.

Kurczowo przykleiła się do ściany i bała się nawet ruszyć powieką. Chciała zniknąć, ale jedyne, co była w stanie czynić – to tylko zamknąć oczy i czekać z nadzieją na cud.

– Kasieńko! Przyniosę ci wody, – rzekł mąż i ruszył do kuchni.

Osunęła się na podłogę i zatkała uszy dłońmi, aby tylko dłużej nie słyszeć głosu przybywającego z przeszłości?!

Cztery lata temu jej życie zmieniło się radykalnie. Odeszła od Witka donikąd, pozostawiając za sobą wszystko. Ich małżeństwo legło w gruzach, nie oferując nic, poza długotrwałym doznawaniem goryczy i żalu. Iluzja romantycznej miłości prysła, jak piękna bańka, ujawniając nieprzyjemną prawdę. Biseksualizm męża, jej poniżenie, jego  zdrada, brutalność, okrucieństwo i kłótnie – stały się nie do zniesienia. To było piekło, wypalające w jej sercu blizny na całe życie. Zrozumiała, że musi odejść, nie oglądając się wstecz.

– Wypij, Kasieńko! – Witek podał jej szklankę wody i próbował się uśmiechnąć. Jego ciemne włosy rozczochrane po zakończonej nocy układały się na głowie w nieładzie i składzie.

Westchnęła ze strachem mimowolnie upijając kilka łyków. To dodało jej sił i pozwoliło na powrót stanąć na nogi. Opierając się ręką o ścianę wolno ruszyła wzdłuż pomieszczenia, patrząc na niezmienione meble, tenże sam dywan i żyrandol, jak… wtedy. Wydawało się, że czas się nie tylko zatrzymał, ale wręcz cofnął i że z powrotem jest w swym byłym piekle.

– Co tu się dzieje? – Spojrzała na Witka, tymczasem obserwującego ją bacznym wzrokiem.

– Musiało ci się… coś przyśnić, kochanie, – niepewnie poruszył ramionami, a jego brązowe oczy zwęziły się prawie niezauważalnie.

Przyśnić?! Przecież to wszystko rozgrywa się na serio! Czuła jak popada w obłąkanie i nic nie może na to poradzić. Podeszła do okna, rozwarła zasłony na bok, oparła czoło o chłodną taflę szyby. Plac zabaw dla dzieci na dole, mały, przytulny park nieopodal. Wszystko – jak sprzed lat. Ale zrozumieć, co tu się i jak zadziało w żaden sposób nie może… Kawał pogodnego szczęśliwego życia, zapisanego w jej sercu i duszy, jakby rozpłynął się gdzieś w powietrzu wpadając w otchłań przeszłości.

Po rozwodzie z Witkiem przez około rok błąkała się samotnie po świecie, nie próbując zawierać żadnych nowych znajomości. Nie chciała cierpieć, nie chciała pochopnie aiał rozbudzać w sobie na cokolwiek nadziei, by potem znów płakać i skarżyć się na życie. Była znów wolna i póki co w pełni ją to satysfakcjonowało. Samotność? A niech tam! Nie była dla niej straszna. Wręcz przeciwnie, cieszyła się, że żyła bez frustracji i nienawiści w sercu do nikogo. Doświadczała autentycznej radości na powrót komunikując się z przyjaciółmi i jak nigdy dotąd aktywnie zaczęła brać udział w  różnych internetowych portalach i forach. To było świetne i nie chciała teraz niczego w swym życiu zmieniać. Ale „Pani Reżyser o imieniu Miłość” uknuła wobec niej swe własne plany i zamiary. Za sprawą celnej strzały Amora szalony wir uczuć przetoczył się po sercu Katarzyny niwelując jakiekolwiek jej próby sprzeciwu. Drugi mąż miał na imię Thomas i był całkowitym przeciwieństwem Witka – i zewnętrznie, jak i wewnętrznie. Niebieskie oczy, czarne włosy i figlarno-poważny uśmiech.

Katarzyna od zawsze lubiła często i chętnie się uśmiechać. I o ile przy Witku zdarzało się jej to z rzadka, o tylu przy Thomasu znów poczuła się wesoło, komfortowo i lekko. Przy Tomku od razu zapomniała o złych czasach i wreszcie mogła się bez przeszkód oddawać uciechom nowego, szczęśliwego życia. Narodziny synka jeszcze bardziej zbliżyły ich do siebie, tak więc pierwsze nieudane małżeństwo ostatecznie ostało się w pomrokach niefortunnej przeszłości.

– Jeśli chcesz, nie pójdę dziś do pracy, – zaproponował Witek i podszedł do niej.

– Nie, nie – szybko odmówiła, obawiając się spędzenia z nim całego dnia.

– Ale czy na pewno nic ci nie jest? – zapytał z troską w głosie.

– Wszystko w porządku, – uśmiechnęła się nieco sztucznie. „No, po prostu koszmar! Nic to… Wezmę prysznic, wypiję kawę i może samo jakoś przejdzie” – równolegle rozmyślała.

– No, dobra! – mrugnął Witek, – muszę spadać. Nie chciałbym się spóźnić. – I chwyciwszy futerał z wiolonczelą wyszedł z mieszkania pozostawiając ją w środku samą.

Gdy zamknęły się za nim drzwi – odetchnęła z ulgą i udała się do łazienki. Wpatrując się w swe odbicie w lustrze widziała te same ciemnobrązowe włosy, szare oczy, ale jednakoż była zaskoczona, że wygląda jakby… młodziej? Znikły gdzieś niektóre ze zmarszczek i nawet fryzura układała się na niej zupełnie inaczej. Odkręciwszy kurek z zimną wodą zanurzyła w cienkim strumyku dłonie, przecierając następnie placami twarz, próbując przywrócić się do jakiegokolwiek, byleby normalnego stanu. Na niewiele jej to się jednak zdało, zresztą – tak samo jak i nie pomogła mocna kawa. „Ciekawe, przecież od czasu zamieszkania z Tomkiem rankami pijamy głównie herbatę?!” – z pewnym zaskoczeniem spostrzegła. Wciąż otumaniona i zszokowana podeszła do szafy, otworzyła skrzydło i zaczęła grzebać w starych ubraniach… W końcu założyła na siebie dżinsy i sweter (i owszem: jej ongiś ulubione).

Jeszcze co najmniej przez pół godziny chodziła po pokojach bez celu, by w końcu otworzyć drzwi i wyjść z mieszkania na zewnątrz. Na dworze był szary, marcowy poranek. Mżył wiosenny deszcz. Porywisty wiatr „deja vu” zadął jej na spotkanie, ale ona – nie bacząc na jego namolne towarzystwo – zaczęła wałęsać się po ulicach swej przeszłości, rozpoznając w mijających ją ludziach dawno zapomniane twarze. Do mieszkania wróciła pod wieczór. Cały spędzony tak dzień ani trochę nie przyniósł jej ulgi. A wraz z pojawieniem się Witka poczuła się nawet jeszcze gorzej.

– No, jak się masz? – Zapytał siadając tuż obok.

Niepewnie wzruszyła ramionami. Jej pierwszy mąż był dla niej teraz jak jakiś koszmarny miraż i nie bardzo wiedziała, jak mu o tym powiedzieć. Wyjaśnień dla incydentu nijak nie znalazła i dlatego nie pozostało jej nic innego, jak tylko polegać na tym, że tymczasowy obłęd kiedyś się w końcu skończy?

W takim obłąkaniu minął cały tydzień, bo nadzieje, o rychłym wyjaśnieniu „koszmarka” jak się okazało, były nieskuteczne. Nadal trwała w poprzednim życiu i nie mogła, nie potrafiła się z niego wydostać. Chcąc nie chcąc zmuszona była do podjęcia się najbardziej trudnego zadania – mówiąc krotko: rozmówienia się z Witkiem. Tym bardziej, że każda jego próba dotknięcia żony wywoływała w niej mimowolny „protest”, obrzydzenie i, rzecz jasna, strach. Ale, o dziwo! On – Witek – niespecjalnie był zaskoczony takim jej zachowaniem. Tak, jakby udawał, że wszystko jest w porządku, choć przecież czasem wyłapywała jego skryte, ostre, ponure spojrzenia.

Starała się trzymać w garści, ale z każdym kolejnym dniem jej wewnętrzne naprężenie stawało się coraz silniejsze. Ściany poblokowanych komórek nie dawały spokoju. Próbowały miotać się, wyrywać z jestestwa. To było meczące, nie do zniesienia i groziło załamaniem nerwowym, łącznie z totalnym obłędem. Tak dalej być nie mogło. Postanowiła: dość! I nagle na jej duszy zrobiło się lekko i spokojnie. Po smacznym podwieczorku pewnie wstając z kanapy zwróciła się do byłego męża:

– Posłuchaj, Witku…, wiele nas łączy, a właściwie łączyło, ale dłużej już nie mogę. Odchodzę od ciebie. Na zawsze…

Zbladł… Zmarszczył brwi, jakby chciał zrozumieć, to, co właśnie od niej słyszy. Jego twarz wykrzywiła się w zmieszaniu i patrząc na nią, wydukał:

– Ale dlaczego…jeszcze raz? Przecież ja się zmieniłem.

Oszołomiona starała się zrozumieć sens jego słów. Skrywała się w nich odpowiedź i prawda o jej przebywaniu w przeszłości. Zdając sobie sprawę, że wypaplał za dużo, Witek uśmiechnął się krzywo, ale z dalszymi wyjaśnieniami wciąż się nie spieszył. Podeszła do niego bliżej i patrząc w oczy eks rzekła:

– Powiedz mi, co tu jest grane?

Wzruszył ramionami, dając jasno do zrozumienia, że sam niewiele rozumie.

– Nie próbuj oszukiwać i okaż swą przyzwoitość przynajmniej teraz.

– Cóż, – odezwał się Witek, – tylko trudno w to będzie uwierzyć.

Uśmiechnął się z wysiłkiem i pokręcił głową, jakby sam nie w pełni rozumiał, co się stało.

Katarzyna oparła się o ścianę w nadziei, że w końcu dowie się całej prawdy. Witek wyczekał jeszcze chwilę, wyłamując kostki w dłoniach i zbierając myśli. Potem westchnął i zaczął:

– Gdy odeszłaś ode mnie, w moim życiu, niewiele się zmieniło. A przynajmniej, nie na długo. Na jakiś czas zamieszkał u mnie przyjaciel, ale potem nagła śmierć zabrała go ode mnie na zawsze. Zostałem w życiu sam – całkowicie sam. Zacząłem pić, trwonić pieniądze, niszczyć zrowie… Trwało tak wiele, wiele miesięcy, ale potem coś się zmieniło. Nagle zdałem sobie sprawę, że wszystko straciłem. Tak jakbym obudził się z ciężkiej choroby i nie znalazł obok siebie żadnej przyjaznej duszy. Nikomu tego nie życzę… – Witek zacisnął usta i zamilkł.

– No, kontynuuj, i co było dalej?

– Cóż, próbowałem naprawić swe życie… Jednak to było niemożliwe. Lata mijały, a ja wciąż byłem sam. Nie potrafiłem nikogo pokochać, nawet nie próbowałem. Los bezdusznie odpłacał za wszystko, co w życiu spartaczyłem. Zrozumiałem, że nie mam na kogo, ani na co liczyć. Znów staczałem się na dno. Kobiety… Mężczyźni… Było tego wiele. Nie pamiętam ani twarzy, ani imion i w nieprzerwanym pijaństwie zatracałem swe bezwartościowe, nikomu niepotrzebne życie.

– To straszne, Witku…

– Wiem, ale wówczas sądziłem, że lepiej zapomnieć, niż na cokolwiek liczyć, by potem znów cierpieć. Jakoś tak, pewnego kolejnego razu, znalazłem się w towarzystwie przyjaciela, na jego daczy. Nie pamiętam, jak to się stało, ale nagle zerwałem się w nocy i wyszedłem na zewnątrz – w ciemność. Doczłapałem po ciemaku do jakieś wsi i znalazłem się w środku jakiś ruin kościoła. Pamiętam: to była zupełnie zniszczona świątynia, nawet bez kopuł, ale wewnątrz ściany pokryte były freskami. Były całe ciemne i w wielu miejscach obłupane za sprawą starości i wilgoci. Ich widok powodował we mnie szczerzez przygnębiające uczucia. I odwróciłem się, by odejść, ale nagle natknąłem się na… cudowną postać dziewczyny w lekkiej, fioletowej sukience… Wyobrażasz sobie? – cienka, krucha postać w środku nocy, w ciemnościach tajemniczych ruin. Stanąłem jak wryty miejscu i nie mogłem się ruszyć. Nie znałem jej, oczywiście, i nie wiedziałem skąd się tu wzięła? Ale w tym momencie mnie to nie obchodziło. Dziewczyna podeszła blisko i dotknąłem ręką jej długich, ciemnych włosów. Uśmiechnęła się, a wtedy jej oczy rozbłysły czerwienią ognia. Przestraszyłem się i zapytałem:

– Kim jesteś?

– To nie ma znaczenia. – odpowiedziała, – Najważniejsze, mogę uczynić cię szczęśliwym.

– Jak to?

– Spójrz w głąb siebie, – kontynuowała, – i pomyśl o czym zechcesz: o sławie, miłości, bogactwie… Wszystko może należeć do ciebie!

– …I wtedy pomyślałem o tobie, moja Kasieńko, o naszym nieudanym życiu. Zachciało mi się, aby wszystko wróciło, zmieniło się i potoczyło teraz dobrze… I wypowiedziałem życzenie… i ono, jak widzisz,  się spełniło… – Witek spojrzał przepraszająco na Katarzynę, – wiem, przepraszam, nie powinienem był tego robić…

– Wiesz, Witku… – ocierając łzy, odpowiedziała Katarzyna, – Zadecydowałeś, abym w jednej chwili straciła męża i synka?! Tak, jakby nigdy nie istnieli? Jak tak mogłeś?!  Ale co niby miałby ciebie obchodzić mój ból? Ten nigdy dla ciebie nic nie znaczył. Jak widać nic się nie zmieniłeś. Zawsze byłeś samolubny i właśnie dlatego musiałam od ciebie odejść. A teraz zrobię dokładnie to samo.

– Nie możesz! – Witek zerwał się na nogi i zablokował drogę.

– Myślisz, że dam się tu dłużej więzić?

– Tak, posłuchaj mnie teraz dobrze, Kasieńko! Nie powiedziałem ci o najważniejszym. Nie możesz niczego odtąd cofnąć, a jeśli spróbujesz – zginiesz!

– Co? – Spojrzała w strachu i bezradnie na Witka, któremu, bynajmniej, nie było do żartów. Między ciemnymi brwiami przeleciała alarmująca zgniotka, co, jak dobrze pamięta z przeszłości świadczy o tym, że jest śmiertelnie poważny.

– Ta dziewczyna z ruin świątyni nie tak po prostu zgodziła się spełnić moje pragnienie. Podpisaliśmy umowę. „Na życie”. Rozumiem, jakie to dla ciebie niesprawiedliwe i okrutne, ale, cóż… nie masz wyboru! – I cicho usiadł na kanapie, i jak skazaniec opuścił głowę. – Kasieńko, pokochaj mnie znowu, błagam, proszę… – po chwili wyszeptał, – Zobaczysz, dopiero teraz będziemy naprawdę szczęśliwi!!

Podniosła na niego zapłakaną twarz i nie mówiąc ani słowa wstała z kanapy. Było jej duszno, otworzyła okno. Zapachy, dźwięki z przeszłości naleciały z zewnątrz i wypełniły całe pomieszczenie. Zaklęta rzeczywistość coraz bardziej ogarniała ją uciskając cały organizm odbierającym dech uściskiem. Zaskakująco lekko otrząsnęła się z okowów, wstała i cicho rzekła do Witka:

– Byłam bardzo szczęśliwa z Tomkiem i wiedz, że… zamieniać jego na ciebie nie zamierzam. I nigdy tego nie uczynię. Choćbym miała umrzeć.

Podeszła do drzwi, włożyła płaszcz i gdy już chwytała za klamkę – ten gwałtownie ruszył w jej kierunku z kocem w dłoniach, zarzucił go jej na głowę, owinął swe ramionatopienie wokół jej szyi, zaczynał dusić…

– Tomek, ratuj! – zdołała jeszcze tylko bezgłośnie krzyknąć…

Postać Witka nagle znikła. Cały pokój pogrążył się nie wiadomo skąd i jak w wodzie. Nie znajdując powietrza – dusiła się. Tonęła.

*

– Kochanie! Co z tobą? – Thomas zaniepokojony nocnymi koszmarami Kasi patrzył z troską na żonę.

Ta – omotana po czubek głowy kołdrą ledwie chwytała oddech.

 

lista Meteorytów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *