Rozdział 16
W głowie dzwoniło ciszą. Żadnych myśli. Żadnych pytań. Tylko ostatnie usłyszane słowa unoszą się gdzieś wysoko w powietrzu. Nie chciała uwierzyć w jego warunki, dokladnie tak samo, jak i nie chciała wierzyć w realność całej tej zaistniałej sytuacji. Dlaczego właśnie doszło do niej teraz, gdy wszystko zaczęło się układać? Gdy posiadła wszelkie siły dla dokonania zemsty i gdy ogromnie zapragnęła poderżnąć gardło swemu śmiertelnemu wrogowi? Dlaczego nie przewidziała jego koronnych posunięć? Jak mogła zapomnieć o tym, że Anioł dzierży władzę nad żniwiarzami? Fatalny błąd, który może zawyrokować o porażce. Nawet ze wszystkimi swymi walorami – teraz powinna zrezygnować? Przeciez na szali wagi nie tylko jest jej życie. Na szali usytuowane są od razu trzy…
Usiadła na wilgotnej trawie, ukrywając twarz w zgiętych kolanach i czekała na dalsze wyjaśnienia Azriela, który najspokojniej w swiecie spacerował miarowym krokiem po obwodzie polany. Nowa biała koszula, która także była własnością Noela, pachniała znajomym zapachem jego ciała: trochę świeżości lasu, słabe nuty lawendy i piżma. Zapach, który pieści nos i przyprawia o zawrót głowy. Zapach, który powinna zapamiętać, bo, być może, już nigdy go nie poczuje…
– Czas na rozmyślania minął, Flirey. Moje pieski zmęczone są czekaniem na obiecaną zdobycz, a moje uszy – na odpowiedź, – jego głos dochodził z bardzo bliska. Podniosła do góry głowę i spotkała się z gorliwym spojrzeniem, – czyżby tak trudno podjąć ci decyzję, która obojgu nam i tak jest już znana? Tracisz cenny czas…
– Nie mogę ich zabić, – jej brzuch skręcał się w bolesnych sppazmach a gardło dławiła rzeka napływających łez, – czy chociaż wiesz, czego się domagasz? Życia setek żyjących istot w zamian za dwie? Nie pomyślałeś, że nie tylko znienawidzą mnie za taki uczynek, ale że na jego wieść cały świat Mroków zaleje fala buntu? I Rada Najwyższa zabije i mnie, i ciebie. Jesteś po prostu szalonym skurwysynem, Azrielu.
Z obu stron jego nóg, z niskim pomrukiem, ukazałay się dwa Piekłowe Psy, gotowe skoczyć na nią i wyciągnąć z niej każdy mięsień ciała. Były półprzezroczyste z ledwo zauważalnymi wystającymi zębami. Potężne cudaki, niewiarygonie złe, przyprawiające o lodowaty strach. O lodowaty strach – gdyż były poza kontrolą. Jej kontrolą. Anioł lekko dotknął ucha jednego z nich, natychmiast pacyfikując zapał obu i przywracając niebędny posłuch i spokój. Mistrzowskie potwory w jednej chwili przeobraziły się w potulne szczeniaczki. Prawdziwie piekielna dychotomia.
– O to, o co najmniej powinnaś się teraz martwić, Flirey, to o postanowienia Rady Najwyższej. Lepiej pomyśl o bezspornym fakcie, że Isiil, przy dowolnym rozwoju wydarzeń nie ocali życia nikomu z twych znajomych. On jest zdrajcą, który chce zdobyć władzę i dokonać wielkich wstrząsów, które wpłyną nie tylko na Zmierzch, ale także na Skazistelne Miasto za bramą. A stamtąd do swiata żywych ledwie krok. Ucisk jego narodu – to tylko przykrywka. Żałosny powód, by pzarowadzić swe stadło wampirów do krwawej walki, z której nigdy nie wrócą. Czy, poza wszystkim, myślisz, że byłby w stanie spokojnie funkcjonować obok ciebie i nie próbować pozbyć się kogoś, kto jest od niego silniejszy? – Zaśmiał się i przechylił głowę, – Znam Isiila zbyt długo, aby nie nie zwracać uwagi na jego zgniłą osobowość. Ty, rzeczywiście, naiwnie uwierzyłaś, że nie wiedziałem o zbliżającym się ataku. Ten wampir jest tak przewidywalne, że aż mdli. Żadnej intrygi. Chcesz wiedzieć, dlaczego mnie Rada nie obchodzi?
– Domyślam się. Nie chcesz już więcej mnie uśmiercić… A isiil i tak będzie spokojny i zrelaksowany, wiedząc, że plan „B” ziści się bezwarunkowo.
Anioł wzruszył ramionami.
– Jak sama widzisz… Wszystko się zmienia, Flirey. Nawet przewidywania. Dlaczego miałbym próbować ponownie cię zabić, jeśli wystarczy wziąć ciebie na postronek? – Od tych słów serce Aliny ścisnęło się w bólu. „Najgorsze w tym wszystkim to to, że ma rację” – pomyślała. – Twoja ludzka miłość, czy cokolwiek tam w tobie jest, okazała się silniejsza od efektu Ciemności. Żałuję, że tak późno to zauważyłem. Bardzo żałuję…
– Chcesz uczynić ze mnie takiego samego psa na postronku, jak te twe domowe zwierzęta? – Skinęła głową na dwie półprzezroczyste figury stojące po obu jego stronach. – Niedoczekanie, Azrielu. Jedną rzeczą jest dotrzymywać umowy, drugą – płaszczyć się przed tobą. Może, po prostu, łatwiej mi będzie spróbować cię zabić? Co o tym sądzisz?
Diabeł warknął groźnie, pokazując kły, a Alina zaczęła się mentalnie przygotowywać do obrony, zaciskając zęby aż do bólu.
– Te domowe zwierzęta, jak je pieszczotliwie nazywasz, są silniejsze od dowolnego wampira. Gdybym umarł – twych kumpli czekać będzie ból, cierpienie i w końcu wygnanie. Te psy zrobią swą robotę natychmiast, bez rozkazu i zastrzeżeń. Zrobią to w odwecie za śmierć swego pana, – znów zaczął chodzić po kręgu miarowym krokiem, obserwując jej reakcję i drżące rzęsy, – Uwielbiam te momenty, kiedy u ciebie zostają ledwie skrawki woli. To taki jakby balsam dla duszy, której, na szczęście, nie mam.
Tak obrzydliwie nie czuła się nigdy. Nie doznawala nigdy wcześniej tak upokarzającego i parszywego uczucie porównywalnego chyba tylko z lepką smołą z piekła rodem. Nie może mu odmówić. Nie może pozwolić temu draniowi sprawić bólu komuś najdroższemu w jej życiu. Komuś, którego miłość rozgrzewa ją i daje wiarę w swe siły. Taka miłość nie może się powtórzyć, bo jeśli Noela nie będzie – nie będzie i jej. Tylko, dlaczego jej serce gryzie nie do zniesienia odczucie, że będąc posłuszna rozkazom Azriela straci żniwiarza, chroniąc go przed wygnaniem? Straci, bo on nie wybaczy tkiej zdrady. Nawet usprawiedliwionej.
– Czy zatem twoje milczenie należy przyjać za wyrażenie zgody? Czy ponownie przyjdzie mi zasugerować, że twój wybór nie błyszczy bogactwem opcji? – Zatrzymał się przed nią i chwycił jej podbródek swymi brudnymi palcami. Gwałtownym szarpnięciem utrąciła jego rekę i ciężko dysząc skrzywiła usta, – jak mi się podoba twój upór! Nie przeżywaj tak, Flirey. Będę delikatnym i taktownym liderem dla ochrończyni mojej mocy. Jesteś tego warta, bo dzięki tobie ani żaden wampir, ani żaden demon nie ośmieli się naruszyć mego terytorium. Boją się tego, czego nie rozumieją, zupełnie, jak ludzie. Wszyscy będą zadowoleni: Noel – bo uwolniony od groźby wygnania, ty – bo uratowałaś mu życie. Czyż nie jest to plan doskonały?
Wzięła głęboki oddech i zamknęła oczy, uspokajając wrzenie we krwi, która zdążyła była już zagotować się, jak lawa wukanu.
– Kiedy powinnam doprowadzić ich do Ciebie? – Krótko spytała.
– Gdy tylko będę gotów na ich spotkać i na pokazanie ich całej krainie Zmierzchu, by mieszkańcy wzbogcili wiedzę o tym, jak nie należy postępować wobec niekwestionowanego władcy. Myślę, że jutrzejszy poranek będzie dobrą porą. Ale pamiętaj, umrzć powinni wszyscy czerwoocy zdrajcy. Wszyscy – a to oznacza, że i przyjaciele są na tej liście, rozumiesz?
Azriel mówił o Tildzie. Tę nić wychwyciła od samego początku jego podstępnej przemowy. Alina będzie musiała zabić stu drapieżników na oczach całego świata Zmierzchu. Pozbawić życia niewinnych istot, stając się kimś wcale nie lepszym, niż Anioł Śmierci, pokornie podążając za jego ramieniem. Wybór, tu musi oddć mu rację – nie błyszczy bogactwem opcji.
– Nie boisz się, że zczytają moje myśli? Tym umiejętnościom nie potrafię się przeciwstawić, bez względu jak silnie nie pragnęłabym się odgrodzić od ich rentgenowskiej magii, – I cofnęła się, gdy wyciągnął do niej swe dłonie umieszczając jej na jej policzkach. – Stój, nie! Co robisz, Azrielu? Co robisz, do cholery?
Szeptala i krztusiła się łzami dopóki czuła niesamowite ciśnienie w głowie. Jakby jednym susem zanurzyła się w bezdennej bezlitośnie uciskającej jej czaszkę głębi, dzielącej ją na setki małych kawałków. Źrenice przewróciły się do góry, a roztrzęsione w konwulsjach ciało osunęło na chłodna trawę.
Starała się oddychać, ale przez długie bolesne sekundy powietrze nie chciało przeniknąć do płuc. W końcu wziąwszy głęboki oddech uniosła przerażony wzrok na wroga, który chytrze uśmiechał się ciesząc się władzą nad nią. Dostał to, co chciał. Zmusił do posłuszeństwa i zaszczepił w niej strach w błędnym przekonaniu, że ona boi się właśnie jego. Nie. Ona wcale nie boi jego, ona boi się swych nieobliczalnych możliwości i nieuniknionych konsekwencji.
– Teraz twe myśli będą bezpieczne Flirey, a tej zasłony nie przebiją, bez względu, jakby próbowali, – powiedział od niechcenia i udał się w stronę zarośli, które już tonęły w gęstej ciemności po zapadniętym słońcu, – do jutra, Alino Kowalski i nie zapomnij, że moje zwierzęta są stworzeniami bardzo posłusznymi i bardzo mściwymi, jak ty. Nie myśl ich zdenerwować.
Azriel znikł z pola widzenia, a dwa psy obdarowały ją na pożegnanie finalnym rykiem, który rezonował po całym jej organizmie. W głowie nadal szumiało i przelawała się rzeka emocji: nienawiść, złość, bezradność, rozpacz… A więc będzie zdrajczynią. Uczyni to dla Noela. Dla ratowania jego życia – zabije. Co do tego nie ma wątpliwości, jak i co do tego, że własie oto doznała największego w swym życiu strachu. Tak! – Jest gotowa zrobić wszystko, aby uratować swą miłość.
Nogi odmówiały rozkazowi powrotu, jakby wiedząc, że przyczynią się do dokonania czegoś złego stworzeniom znajdującym się w obozie. Alina potrzebowała zebrać wszystkie swe siły w kułak i ponownie się podnieść, pomimo szumu w uszach i drżących kolan. Udało się. Teraz – zaklina się, że ta niepojęta zasłona przed zdolnościami wampirów nie warta była doświadczonego bólu. Absolutnie nie. Powoli przemieszczając się wzdłuż leśnej ścieżki kołysała się w rytm podmuchu nawet najmniejszego wiatru i nie myślała o niczym innym, jak tylko o tym, jak wytłumaczy się z tak długiej nieobecności.
Noel powinien był to zauważyć. No po prostu musiał. Z każdym ruchem, z każdym metrem, który przybliżał ją do domu słyszała krzyki, które stopniowo się wzmagały czym jeszcze bardziej doznawała ogłuszenia. Gałązki bezlitośnie chlastały po twarzy, nie dając szans na obronę bo, jeśli by słońce tak szybko nie znikło za horyzontem, byłoby o wiele łatwiej zobaczyć je w gęstniejącym mroku.
– Cudownie. No, po prostu przepięknie, – przysięgała czując, jak błoto przenika przez szmaciane buty i babra nogawki dżinsów. Najbardziej ulubione jej trampki i dżinsy, tak nawiasem mowiąc.
Ominęła bagna, które zapewne jeszcze długo nie wyschną w tych zaroślach i przeklęła siebie za to, że zdecydowała się w ogóle pójść do tego przeklętego lasu.
– Alina! – Usłyszała w pobliżu kobiecy głos i skierowała się w jego stronę, jak sternik okretu na morską latarnię. – Alino, no odezwij się! Proszę, proszę cię, błagam! Proszę, wróć i porozmawiajmy!
Tilda była wyraźnie zdenerwowana i bardzo przygnębiona. Każdą nutkę jej głosu przenikał żal i zgryzota. Każdy wydawany przez nią dźwięk był pełen smutku. To nie było podobne do zimnkrwistej wampirki pozbawionej serca. Ale cóż? Możliwe, że wszystko podlega na tym świecie zmianom. Nawet wampiry. A i ludzie nie mogą pozostać na stałe w jednej koordynacie, tak samo jak ich perspektywy. Tylko, czy warto uważać, że skoro Tilda nie jest człowiekiem nie trzeba wobec niej mieć wyrzutów sumienia? Zresztą, to już nieważne, w co się wierzy. Tylda powinna umrzeć z innymi. Jej życie jest w opozycji do życia Noela i Thouria. Niestety, to nie są warunki gry ustalone przez Alinę. Ma obowiązek ich przestrzegać, aby nie zatracić samej siebie.
– Nawet nie chcę wiedzieć, dlaczego Tilda tak eksploatuje swe struny głosowe, – Noel nagle pojawił się za plecami Aliny, wyrywając z jej klatki piersiowej przestraszony krzyk. Zupełnie zapomniała, że on ją czuje przestrznnie i jest zdolny pojawić się tam, gdzie jest to potrzebne, – gdyby nie rozpaczała tak głośno, nawet nie wiedzielibyśmy, że ciebie nie ma. Gdzie byłaś?
Zniwiarz objął ją od tyłu zamykając w swych ramionach potężnym uściskiem. Oto i ono: ciepłe, delikatne, lepkie uczucie latających motyli w żołądku. Ależ jej tego brakowało! Ależ brakowało tego oddechu na szyi i cichego szeptu. Bo przecież podczas długiego czasu, który zdawał się być nieskończonym, zdążyła pożegnać się ze wszelkimi przyjemnymi doznaniami.
– Nie warto było się martwić, Noelu, ot – zachciało mi się po prostu pójść sobie na spacer, – głęboko westchnąwszy odwróciła się do niego spotykając się z tymi bezdennymi brązowymi oczyma, – nieznacznie się poróżniłyśmy z Tildą i byłam trochę przestraszona, że nie potrafiłam poskromić swego gniewu. Teraz już wszystko w porządku, najwyraźniej, chwila osmotnienia wyszła mi na dobre.
Okłamywanie Noela jest dla niej czymś obrzydliwszym niż świadomość przyszłej zdrady. Czymś straszniejszym, niż myślenie o śmierci wampirzycy, która, co dziwne, wyzwala w jej sercu tętniący ciepły klik. Powinna się częściej przekonywać, że usprawieliwienie o ocaleniu to kłamstwo, może tak wtedy będzie jej łatwiej.
– Chodź do mnie…
Żniwiarz błysnąwszy spojrzeniem przesunął dłonią po jej policzku i przylgnął do jej ust miękkim pocałunkiem, jak obłok powietrza. Ich języki dotykały się powoli, budząc pragnienie w dole brzucha Aliny i wyzwalając w niej pożądanie. Z każdą nową sekundą jego ręce coraz jawniej błąkały się po jej skórze, głaskając zapadnięty brzuch i bezbronną szyję. Z każdą nową sekundą mocniej przyciskał ją do siebie dysząc z podniecenia. Zupełnie jakby nie byli w głębi ciemnego lasu i nie słyszeli próśb wampirki, które teraz dochodziły z tła gdzieś już daleko za nimi. Zupełnie, jakby nie widzieli się całą wieczność i chcieli nacieszyć się długo oczekiwanym spotkaniem. Nie sprzeciwiała się i poddawała jego zakusom pozwalając na rozpinanie jednego za drugim guziczka koszuli. W końcu Noel jednym zręcznym ruchem oparł ją o szerokie drzewo pachnące wilgocią i mchem, które głęboko wżymało się w łopatki. Na szczęście zupełnie tego dyskonfortu nie czuła.
Setkami pocałunków pokrył jej obojczyk, ramiona – jednocześnie powoli rozpinając zamek błyskawiczny w jej dżinsach, a ona – ona była w stanie jedynie poddawać się jego woli, zapominając, jak się oddycha i mrużąc oczy z rozkoszy. Chciała go teraz, gdyż nie wie, co będzie z nimi jutro, gdyż widziała, jak jej pożąda ten najbardziej idealny, najbardziej wspaniały facet. Nie pozostalo jej nic innego, jak zachwycać się tylko jedną myślą, że chce ją. I zachwycała się, i była wniebowzięta.
Odwróciwszy się do niego plecami, wpiła palce w wieloletnią korę starego drzewa, zapewniając Noelowi pełną kontrolę. Cichy jęk zmieszany z rykiem jasno dał jej do zrozumienia, że robi dokładnie tak, jak tego chcial. Pozwalała wziąć siebie tam, gdzie chhce i jak chce. Żniwiarz przycisnął się do niej swym torsem, ogarniając ręką jej gardło, a drugą reką niecierpliwie pieszcząc jej ciało. Tonęła w swym włsnym szepcie, wymawiającym jego imię i zagryzała wargi aż do granicy bólu. Słyszała i czuła, jak nierówno dyszy po całym jej karku i jak smaga gorącym oddechem i językiem po szyi. To było najbardziej pyszne uczucie, jakiego kiedykolwiek doznawała. Gdy Noel jednym gwałtownym ruchem wszedł w nią – jej serce przepuściło kilka uderzeń, a ona sama wstrzymała oddech ciesząc się niekończącą się przyjemnością. Między aromatem liści a ich stopami zawisła i mieszała się z okazjonalnymi dźwiękami przelatujących ptaków ich wspólna cisza. Prawda, cisza ta trwała niedlugo, ale była bardzo przyjemna. Po chwili ich ruchy stały się gładsze i wyrównane, całkowicie pogrążając kochanków w słodkim transie. Noel mocno ściskał jej gardło, by po chwili głaskać je i pokryć gorącymi pocałunkami, trzymając ją jak tylko mógł najsilniej w talii, starając się przylgnąć całym swym ciałem do kochanki jak tylko mógł najbliżej. Ta – paliła się cała od jego żaru, paliła od przyspieszonego rytmu i zdradzieckich stłumionych jęków. Chciała w pełni zanurzyć się w jego przestrzeni. I zanurzyla się. Zapominając o wszystkim. Nawet zapominając o milczeniu, gdy gardło rozerwał krzyk od wzburzonego z wewnatrz ognia. Żniwiarz zsunął się po jej rękach, niemal do bólu ściskając dlonie a wcześniej wpijając wargi w jej usta ostatnim mokrym pocaunkiem. Nie wystarczalo im powietrza, ale nie mogło to ich powstrzymać, ponieważ przytłumione jęki mówiły o najbardziej upragnionym szczycie rozkoszy. Ponieważ nie chcieli wypuścić siebie wzajemnie. Nie teraz, kiedy wszystko jest takie nieprzewidywalne, boskie… Czas stanął w niejscu. W jej mózgu błysnęły miliony świec.
– Obiecaj mi, że będziesz mówić mi o wszystkich swoich doświadczeniach zanim uciekniesz ode mnie do lasu, – szepnął, gdy powrócili z obłoków na ziemię, szepnął, gdy wyrównali swe oddechy, wtulając nos w jej włosy, – Chcę wiedzieć wszystko, co cię dręczy, w tym – i jakie masz lęki. Tym bardziej – obawy. Zgoda?
Wzięła kolejny głęboki oddech i splotła z nim palce u rąk.
– Zgoda, – powiedziała i zatrzymała się na chwilę, aby zebrać myśli, – Noelu, ty także musisz mi coś obiecać.
– Wszystkiego, czego sobie zażyczysz.
Żniwiarz odskoczył od niej, w pośpiechu zapinając ubrania, pozwalając jej zrobić to samo. Ta jednak na powrót przyciagnęła go do siebie bliżej i zamknęła jego szczupłe ciało w swych ramionach.
– Obiecaj mi, że będziesz zawsze mnie kochał, mimo wszystkich strasznych rzeczy, których mogłabym się dopuścić.
– O czym ty mówisz, Alino? – nerwowo złapał ją za nadgarstki i wpił się w nią uważnym, pytającym spojrzeniem, – co chcesz przez to powiedzieć?
Zamknęła oczy i zagryzła wargę, aby utrzymać w swym wnętrzu momentalnie rosnące emocje.
– Po prostu obiecaj mi, że jeśli ci powiem: odejdź, to odejdziesz. Zabierzesz Thouria, Andrzeja i odejdziesz. Muszę wiedzieć, czy to zrobisz, Noelu. Bez dalszych pytań.
– Naprawdę myślisz, że po takich słowach moje pytania znikną same z siebie? Z pewnością mogę ci obiecać tylko jedno – nigdy nie odejdę bez ciebie. Nie, w żadnym wypadku i bez względu na wszystko. Wydaje się, że ten spacer durno wpłynął na twą głowę i rozsądek.
– Na mnie wpływasz tyko ty. Chcę chronić najdroższą dla mnie istotę, dlatego, proszę, posłuchaj mej prośby. Czy to takie trudne?
Noel skrzyżował ramiona na piersi i nie odpuszczał spojrzenia, jakby skanując nim Alinę na wskroś.
– Tak, trudne. Oczekiwałaś innej odpowiedzi? Mnie nie trzeba chronić, ja, Alino, nie jestem człowiekiem i potrafię zadbać o siebie samemu. Wszystko, czego chcę – to chronić i zadbać o Ciebie, z nadzieją na cichą, spokojną wspólną przyszłość. Nieskończoną przyszłość, rozumiesz? Skąd ci przszło do głowy, że mógłbym cię rzucić zabierając naszych przyjaciół i zostawić cię na pastwę losu, ciebie – jedyny sens mego życia?
Od tych słów, jej serce znów zastukało w zawrotnym tempie. Oczekiwania nie zostały spełnione, a myśl, że na jego oczach będzie zabijać bliskiego jego sercu wampira sprawiała jej niewiarygodny ból i horror. Miała tylko nadzieję, że kiedyś ją zrozumie, że kiedyś znajdzie siłę, aby znów spojrzeć jej w oczy. O ile, oczywiście, ta wieczność podaruje im jeszcze choćby jedno spotkanie.
– Nie wiem, dlaczego ci to powiedziałam. Przepraszam! Wydaje się, że po prostu poddałam się uczuciu paniki i pomyślałam, że to najlepsza opcja w rozpaczliwej sytuacji, gdyby do takiej doszło i która pozwoliłaby uratować się, przynajmniej wam.
– Takiej sytuacji nie będzie. Nie dopuszczę do niej. Ostatecznie zawsze możemy opuścić pole bitwy, nawet przed rozpoczęciem, – objął ją w pasie i uśmiechnął się ze znużeniem, – nie proś mnie o coś podobnego nigdy więcej, dobrze? Od takich próśb w moim wnętrzu pojawia się otwór o wielkości wszechświata. I chcę żebyś raz na zawsze wiedziała: bez względu na to, jak strasznych rzeczy dopuściałabyś się, nigdy się od ciebie nie odwrócę, słyszysz?
Skinąwszy głową silnie owinęła się wokół jego szyi wdychając w nozdrza znajomy zapach piżma i lawendy. Jego niepowtarzalny zapach, który zapamięta do końca nieskończoności. Jakże trudno jej myśleć o tym, co musi zrobić. Jak trudno okłamywać Noela, patrząc w jego głębokie, jak ocean oczy. Jakże ciężko powstrzymywać łzy, gdy tak bardzo chciałoby się płakać, głośnym szlochem, bez ustanku. Jakże ciężko pojać, że miłość założyła na nią kajdany…