Alina

Rozdział 4

Gładki potok niósł ją po niekończących się falach świadomości, a znajomy głos rozbrzmiewał gdzieś w głębi wszechobecnego mroku: „jesteś piękna” – szeptał jej do ucha. „Jesteś wyjątkowa” – rozlegało się echem w pustce. To był jej głos. Aliny. Ten sam, który zawsze ostrzegał ją przed złymi decyzjami i wskazywał właściwą drogę. Ten,1082065049 któremu ufała przez całe swe krótkie życie, wierząc, że nigdy nie zechce jej skrzywdzić. Próbowała łowić każdy wybrzmiewający dźwięk, żeby nie zostać sam na sam z własnymi myślami, ale głos ucichł i wkrótce wokół znów zapanowała martwa cisza. Ciemność, która ją otaczała przelewała się setkami czarnych kryształów i zupełnie nie inspirowała do spokoju. Chciała się obudzić, ale zanurzała sie coraz głębiej w mętną wodę schodząc powoli na dno. Emocje w piersiach narastały a w płucach kończyło się powietrze. To nazbyt nietypowe dla snu i zbyt dziwne dla omdlenia.

„Gdzie, do cholery, się znajduję? Zabierzcie mnie stąd. Zwróćcie rzeczywistości, bez względu jak bardzo jest parszywą” – modliła się w myślach. Usłyszawszy wołania o pomoc czyjaś ręka chwyciła za jej nadgarstek i nagłym ruchem wytaszczyła Alinę z pochłaniającej ją otchłani. I oto już stoi na gorącym, czarnym piasku, przypiekającym bose stopy, w idealnie suchym ubraniu, nie pokalanym choćby kroplą wody. Oszołomiona ze zdumieniem zaczęła się wpatrywać w stojącą przed nią dziewczynę. Serce wściekle waliło, unikając znajomego rytmu a myśli rozbiegały się w poszukiwaniu wyjaśnienia. Ta dziewczyna była jej idealnym odbiciem: te same pełne usta, te same duże oczy w kolorze szmaragdów, ledwie zarysowane kości policzkowe i zgrabny nosek. Tylko czarne włosy, lśniące niczym rozgwieżdżone niebo, wskazywały na różnicę.

– Kim jesteś? – Szepnęła Alina, pochylając głowę w bok i nie wiedząc, czy usłyszy odpowiedź. Dziewczyna powtórzyła jej ruch i uśmiechnęła się, jak chytry lis.

– Przecież wiesz kim jestem. – Odpowiedziała melodyjnym głosem, od którego tysiące mrówek przespacerowało się po całym ciele Aliny.

Świetnie zrozumiała, co tamta chciała powiedzieć.

– Oczywiście, wiem. Ty – to ja? – Jej domniemanie wybrzmiało z niewiarygodną pewnością. Nieznacznie zmrużyła oczy w oczekiwaniu na potwierdzenie, którego, prawdę mówiąc wolałaby nie usłyszeć.

– Zgadłaś. – Odpowiedziała krótko.

To jedno słowo zmusiło Alinę do nieufności. Energia, która pochodziła od jej odbicia nie emanowała wprawdzie strachem, ale była jakąś złowieszczą, mrocznie zapowiadającą się siłą.

– Nic nie rozumiem, – Alina pokręciła głową, starając się złowić zamysł najdziwniejszego dialogu w historii jej snów, – Widzę jakby poprzednią siebie, ale czuję, że jesteś inna: tajemnicza, enigmatyczna. Zbyt doskonała, jak na mnie.

Owszem. Podobała się jej ta dziewczyna stojąca przed nią i bała się przed samą sobą do tego przyznać. Była uosobieniem jej pragnień, ale za grosz nie ma złudzeń, że kiedykolwiek mogłaby się stać taką, jak tamta. Od tej refleksji zaczęła czuć jeszcze bardziej swą małość.

– Mimo to, wywołuję w tobie trwogę?

Serce Aliny zadrżało od rzuconego w jej stronę pytania. Dziewczyna patrzyła na nią łagodnymi oczami pełnymi wiary i nie czekając na odpowiedź, którą i tak znała, odpowiedziała za nią sama:

– Nie, nie wywołuję. Pragniesz być tą, na którą patrzysz? Nie pragniesz? Oznacza to, że powinnaś przyznać się do swej niepowtarzalności. Alino, ty jako jedyna władasz Martwymi Kryształami, co oznacza, że przynależysz do ​​świata mroku. Kryształy stały się częścią ciebie, ale nie całą tobą. Płyną w twych żyłach, dając ci nieograniczoną siłę i aby je kontrolować, należy przyjąć, że do poprzedniego życia nie masz powrotu!

Alina z uwagą słuchała każdego jej słowa. Może naprawdę, ona – Alina, biegnie przed pociągiem i powinna zwolnić tempo? Spojrzeć do swego wnętrza i spróbować zrozumieć, a nie walczyć? Co będzie, jeśli okaże się, że jest zupełnie normalną? Okay! – Niech nawet nie dla swojego świata normalną, ale choćby dla świata mroków? Przecież nie jest ważne, gdzie się jest potrzebną? Najważniejsze, że w ogóle taką się jest!

Odbicie Aliny wyciągnęło przed siebie rękę i na jej dłoni, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wyrósł i rozwinął się wspaniały fioletowo-czarny tulipan. Ze względu na swój niezwykły kolor był tak niesamowicie piękny, przykuł że na stałe do siebie spojrzenie Aliny.

– Nawet z ciemnością wewnątrz możesz zostać światłem, – powiedziało „odbicie” i rozpuściło się w migającym dymie, pozostawiając po sobie ten wyjątkowy kwiat, samotny, unoszący się w powietrzu. Chciała go dotknąć, ale poczuła jak ciemność zaczęła drgać i rozpraszać się, spychając w real wędrującą w pomrokach jej świadomość.

Otworzywszy oczy z zaskoczeniem stwierdziła, że Andrzej mocno potrząsa jej ramionami, starając się ją obudzić. Słabe, poranne światło ledwo wnikało do pokoju, pozostawiając sypialnię w półmroku. I w tym cieniu twarz Makowskiego wyglądała dość złowieszczo. Przez chwilę patrzyła na niego niezrozumiałym spojrzeniem by w końcu przykryć się ciepłą, puchową kołdrą.

– Co ty wyprawiasz? – Wypalił Andrzej, jak tylko zobaczył jej otwarte oczy. W jego głosie dała się słyszeć nutka agresja. – Przeorałem w poszukiwaniach ciebie wszystkie sąsiednie mieściny… Nawet komórkę wyłączyłaś. Jak mogłaś, do cholery, uciec z koncertu, tak bez słowa?

„Kurczę! Zupełnie nie pomyślałam o Andrzeju, gdy zgodziłam się na przysługę Noela i nasz przeskok do mego pokoju” – obwiniła się w myślach.

– Nieważne. No tak jakoś wyszło, – odpowiedziała oschle, odwracając wzrok w stronę okna.

Myśli wciąż miała jeszcze owiane mgłą, nieposkładane, co utrudniało obudzenie się do reszty. Poza tym i tak nie byłaby w stanie wytłumaczyć mu, co się stało, a improwizacje ad hoc nie były jej najmocniejszą stroną.

– Ty chyba żartujesz? – Andrzej uniósł brwi, a jego oczy rozszerzyły się ze zdumienia, – głowę by mi tu urwano, gdyby cokolwiek ci się przydarzyło. Jak w ogóle zdołałaś wrócić do domu nie znając drogi?

– To także nieważne. – Jak i poprzednio tak wciąż spoglądała w przeciwległym kierunku obserwując mżący za oknem deszcz, który uderzając o parapet wygrywał swą unikalną melodię, – Jak widzisz ze mną wszystko w porządku i nie musisz już się niepokoić.

W pokoju zawisła napięta cisza. Andrzej siedział tak blisko, że czuła jego rozdrażniony oddech. Był zły, i rzecz jasna ona rozumie, dlaczego, ale w porównaniu z niedawną rozmową, którą Alina dokładnie pamięta, nie miało to teraz żadnego znaczenia.

– Myślałem, że zaprzyjaźniliśmy się wczoraj, – wstał i ruszył do drzwi, zatrzymując się na chwilę krok od nich – ale, widać, myliłem się. Masz rację, nie ma sensu, abym się o ciebie niepokoił.

Krzywo spojrzał na nią rozczarowanym wzrokiem i odszedł, trzaskając cicho drzwiami. Odetchnęła z ulgą, ale to nie pomogło jej pozbyć się ciężaru z klatki piersiowej, który przygniatał ją coraz bardziej. Alina uważa, ze Andrzej postąpił wobec niej podle dając powód do zainteresowania się nim, a przecież okazał się zwykłym dupkiem. Mimo to wciąż czuła dziwnie poczucie swej winy, które zaczynało niepokoić jej sumienie. Może powinna przeprosić go za swój uczynek, który, zapewne przysporzył Makowskiemu kępkę siwych włosów? Dobra! Zajmie się tym później, a póki co byłoby niegłupio doprowadzić do porządku jej własne rozwichrzone myśli.

Siadła, opierając się o konstrukcję łóżka i próbowała uporządkować nowy rozdział swej wiedzy. „Więc, co my tu mamy? Po pierwsze: mroczne kryształy swobodnie poruszają się we mnie, a ich właściwości w żywym ciele nikomu nie są znane. Po drugie: dlaczego wcześniej nie odczuwała ich z taką mocą i nie łamała na drzazgi w chwilach złości mebli? Po trzecie: należy pogodzić się z faktem, że poprzednie życie już nie istnieje i przyjąć w końcu zupgradowaną wersję Aliny Kowalski… Mój Boże! to nawet brzmi śmiesznie, a ja ledwo co przestając walczyć ze sobą już nauczyłam się kontrolować siłę niszczącą. Robienie sobie krzywdy, lub innym – byłoby ostatnią rzeczą, której pragnęłabym. Ale czwarty i ostatni punkt martwi mnie najbardziej. Jak mogę być światłem, gdy w mym środku czai się ciemność? Kryształy – twory przejęte ze świata mroków… i nawet gdybym na nowo uformowała duszę, niczym twardy dysk, i podjęła ciężka pracę dla „sił dobra”, to i tak nie przestaną we mnie być częścią czegoś ciemnego i ponurego. Nie uważać się za potwora – Tak! Od teraz to najtrudniejsze dla mnie zadanie, i trzeba temu jakoś sprostać…” – rozmyślała gorączkowo Alina.

*

Siedziała przy kominku w przestronnym salonie i starała się uciec namolnym myślom, czytając jakiś nudny artykuł w porannej prasie. W pokoju obok – Arleta głośno kłóciła się z mężem, który nad ranem wrócił z podróży służbowej. Nawet zza zamkniętych drzwi było wyraźnie słychać przesiąknięte zazdrością i brakiem zrozumienia słowa. „To przykre, – pomyślała Alina, – że po trzech latach małżeństwa nadal nie potrafią obdarzać siebie zaufaniem”. Nie starała się słuchać ich rozmowy, aby nie macic w głowie zbytecznymi informacjami. I bez nich było dla niej oczywiste, że między jej siostrą a szwagrem nie układa się dobrze. A wina, jak to w małżeństwie, zawsze leży gdzieś po środku… Za oknem ciągle lał deszcz, wiatr wyginał do ziemi cienkie gałęzie drzew, w kominku potrzaskiwały brzozowe polana, napełniając duszę przyjemną ciszą, która powoli rozpływała się po całym ciele. Błogość! Uczucie, którego nie doświadczała z taką lekkością od wieków. Jakże chciałaby przedłużyć tę chwilę na zawsze i teraz, nic tylko się pożalić, że nie potrafi zatrzymać czasu, tak jak uczyni to wczoraj jej „przyjaciel”… A propos! Od wczorajszego wieczora Noel nie pojawił się. Nawet na mgnienie. To było dziwne. Zawsze zaniepokojony jej losem, tak irytująco opiekuńczy, dziś rano nie zechciał nawet się dowiedzieć, czy w ogóle się obudziła?! Bardzo dziwne… Nie to, żeby jakoś specjalnie przeżywała ten fakt, ale oglądanie Noela każdego ranka to był przecież rutynowy zwyczaj. Owszem, całkiem zły zwyczaj, ale jednak…

Głośny dzwonek u drzwi rozniósł się po całym domu i zaraz potem z korytarza wyłoniła się najbardziej niepożądana dla niej postać domu. Nadzieja Aliny, aby jej i Makowskiego spojrzenia nie skrzyżowały się okazała się naiwną zachcianką. Szybko prześliznął się do przedpokoju, ale nawet w tym krótkim momencie złowiła na sobie cały obraz  jego nonszalanckiej, nieszczęśliwej sylwetki. Widać – nadal jest bardzo na nią zły i świadomość tego faktu była porównywalna do gwałtownego uderzenia w brzuch, po którym ból, jak trucizna, rozprzestrzenia się w żyłach. Nienawidziła siebie. Nienawidziła tej reakcji, dla tych uczuć, które i tak wystarczająco dręczyły jej umęczoną duszę. Jak on potracił tak mocno usidlić i ulokować się w jej umyśle w okresie krótszym niż jedna doba? A tak w ogóle, co za głupie gry prowadzi z nią jej własne serce? I odrzuciła głowę do tyłu w swoim wygodnym fotelu i wpatrywała się w tańczące iskry. Ona – Alina boi się, że od tej pory wszystkim jej dniom spędzanym w tym cholernym domu towarzyszyć będzie rozczarowanie, ponieważ Andrzej mieszkał pokój obok i ukrywanie tego faktu nie będzie w żaden sposób możliwe.

Frontowe drzwi trzasnęły i po chwili w korytarzu zaczął roznosić się melodyjny kobiecy głos. Minutę później, blondynka zatrzymując się w drzwiach salonu wpiła w Alinę swe zdumione spojrzenie. Mało powiedzieć, że kuzynka Makowskiego nie spodziewała się spotkać tu swej niedawnej znajomej z klubu, ale wnioskując po patrzących z osłupieniem na nią oczach blondynki – ta ostatnia spodziewała się takiego spotkania jeszcze mniej.

– No, tego to już za dużo, – dziewczyna odwróciła się z zamiarem powrotu do wyjściowych drzwi.

Nie trudno zgadnąć, jaki stos niewybrednych myśli właśnie przetoczył się przez jej głowę, i z prędkością światła. Andrzej w totalnym osłupieniu przeniósł wzrok z blondynki na Alinę, potem z Aliny na blondynkę i jeszcze raz na Alinę i, jakby przybity do podłogi, na chwilę zaniemowił.

– Nie zechciałabyś mi wyjaśnić, co tu się dzieje? – Zapytał w końcu spokojnym tonem swego blond-gościa, nie rozumiejąc przyczyn jej frustracji.

„Czyżby tamta nie zrelacjonowała mu swej wczorajszej rozmowy ze mną? – zastanowiła się Alina.

– Wydaje mi się, że to ty powinieneś wyjaśnić, a nie ja, – już zakładała na siebie jasnozielony płaszcz, – Jak rozumiem – wczorajszych obściskiwań z tą panną nie było ci dość i postanowiłeś sprowadzić ją teraz do domu? – Wskazała palcem na Alinę i wściekle skrzywiła brwi.

Cudownie. Tego, czego jeszcze brakowało Alinie to utarczek z zazdrosną nastolatką o faceta, co do którego ona Alina nie zgłasza żadnych pretensji. Jedynym przeto jej pragnieniem było, aby przeskoczyć obok nich i zamknąć się w swej małej twierdzy, bo teraz, wszystko na to wskazuje, będzie musiała odegrać rolę biednej zbłąkanej owieczki, i tym samym dostać się pod uderzenie ataku nuklearnego. Ale wszystkie drogi ewakuacyjne zostały zablokowane szerokimi barkami Makowskiego, który stał w środku przejścia, a przeciskać się przez niego, albo popychać – absolutnie nie zamierzała.

Wszystko zatem, co mogła zrobić, to po cichu obserwować zadziany proces i zachować spokój. Martwiła się tylko o jedno: jeśli tamta wyprowadzi ją z równowagi, trudno będzie ukryć przed wszystkimi pogruchotane ze wściekłości przedmioty będące na wyposażeniu salonu i korytarza. Dobrze, jeśli byłyby to tylko: wazon lub popielniczka, stojąca na stoliku do kawy. Co zrobić, jeśli jednak jej ramię dostanie do regału?

– O rany, Izuńka, czyżby twe kumpelki znów zainsynuowały kolejną brednię? – Andrzej przymrużył oczy i wyraz jego twarzy zrobił się bardzo ugodowy. Podszedł do niej i przeniósł za ucho wtargnięty na twarz kosmyk włosów. – Niech mi ktoś pomoże! Bo nie mogę już tego znieść… Kiedy wreszcie przestaniesz słuchać tych wszystkich swych intrygantek? Alina znajduje się w tym domu tylko dlatego, że tu mieszka. Wczoraj przyjechała do swej siostry.

– Tak? Naprawdę? – skrzyżowała ramiona na piersi, podczas gdy Andrzej obiema rękoma trzymał ją w pasie, – nowa znajomka twego kuzyna, którą miło sobie tulisz w klubie. Myślisz, że jestem idiotką?

Napięcie rosło i Alinie było coraz trudniej utrzymać język za zębami i, oczywiście, udawać, że jest się tylko dodatkiem do mebli. Rozmawiali tak, jakby jej w ogóle nie było w tym pokoju. Mimowolnie zaczęła czuć się cząstką pustej przestrzeni, i było to dla niej obrzydliwe. Zacisnęła pięści i skupiła się na biciu swego serca. „Raz, dwa, trzy, cztery…” – oczy zamknięte, oddech wyrównany.

Andrzej z „Izuńką” nadal o coś-tam się spierali, ale ich głosy stopniowo cichły. Na próżno odmawiała sobie patrzenia na nich, przecież dla jej oczu otworzyło się coś, od czego jej serce doznawało bólu. Andrzej trzymał tamtą mocno i delikatnie. Tak, jakby chciał ogrzać ją i uchronić od chłodu i zimowego przeziębienia. Może tak tylko sobie marzyć, że kiedyś też ją ktoś obejmie podobnie, ale los jeszcze nigdy nie dopasował się do jej życzeń. Dlaczego nadal patrzy na nich? Przecież to zadaje jej tyle bólu, ale patrzy, a patrząc zaczyna coraz bardziej nienawidzić samej siebie. Bardziej niż kiedykolwiek.

W cieniu zbliżającego się wieczoru ogień wyglądał jeszcze bardziej pięknie i atrakcyjnie. Ten półmrok ukrywał ją przed wścibskimi oczami i nawet włączone światło w korytarzu nie mogło dosięgnąć jej swymi promieniami. Kiepski nastrój ustąpił apatii i w milczeniu obserwowała, jak Iza wychodzi za drzwi domu trzymając w ręku klucze do samochodu Andrzeja. Ten, odczekawszy póki tamta nie zniknie z pola widzenia, niepewnym krokiem udał się w stronę Aliny. Ta – nie bardzo wiedziała, czego się teraz może po nim spodziewać? Po dzisiejszym poranku słabo malowała się dla niej perspektywa kontynuowania ich konstruktywnej znajomości. Tymczasem podszedł i obiema rękoma wsparł się o ramię jej krzesła. Instynktownie odgięła się do tyłu, na tyle na ile było to możliwe, ale jego twarz wciąż plasowała się tak blisko, że mogła poczuć gorący oddech, od którego rozbudzała się każda komórka jej ciała. Zawisł nad nią całym swym potężnym torsem, a ona nie mogła się ruszyć, wpatrując się w jego bezkarne oczy. Jak zwykle poigrywały w nich iskierki zgorszenia i znów widziała przed sobą nachalnego, samolubnego faceta.

– To z jej powodu zwiałaś wczoraj z koncertu? – Jego oczy stały się tak gwałtownie miękkie i współczujące, że chciałaby zwinąć się pod ich spojrzeniem w kłębek i płakać ze zgryzoty, jak zganione dziecko. „Adamie, co ty ze mnie robisz?” – Jeśli tak, to proszę wybacz mi za jej wszystkie słowa. Wyobrażam sobie, ile naplotła bzdur.

Teraz to on zaczął żałować Aliny, a ta nie chciała się temu przeciwstawiać. Czuła się słabą i bezradną, wymagającą ochrony, i dopiero teraz jakże byłby szczęśliwa mając obok… Noela. Tak, to jego – Noela zatroskania o nią teraz jej brakuje najbardziej. Jego słów, które zawsze dodawały sił i wciągały ją w twardą rzeczywistość, odrywając od bolesnych wspomnień. Prawda – Noel, jak koło ratunkowe, zawsze przychodził na ratunek, tyle, że ona nigdy tego i niego nie doceniała.

– Tak, nasza rozmowa nie należała do najprzyjemniejszych, – powiedziała bez oznak emocji, walcząc z podchodzącymi pod gardło łzami, – ale, na szczęście, była dość krótka, – resztkami woli zacisnęła dłoń w pięść i położyła rękę na jego naprężonej piersi, odsuwając cerbera od siebie i wstając z krzesła, – nie musisz przepraszać za nią, tak samo jak i ja za moje zniknięcie. Udajmy, że wczorajszego wieczoru w ogóle nie było.

Andrzej skinął głową i przysunął się do niej jeszcze bliżej, niż wcześniej. Teraz patrzył na nią z wysokości własnego wzrostu, co sprawiło, że poczuła się jeszcze bardziej zakłopotaną. „Czy to kiedykolwiek się zakończy?” – niemo lamentowała. I nie miała na myśli jego działań, te były od początku jasne; facet uważał się czarcio przystojnym i tu nic się nie zmienia. Myślała o sobie. O swej słabości do praktycznie nieznanego mężczyzny, który nie popuszcza jej, bez względu na wszystko.

W dolnej części brzucha rozgorzał ogień, którego płomienie zaczęły przyspieszać bicie serca a pragnienie Aliny, aby rozerwać na Andrzeju odzież narastało z prędkością światła. Niszczące uczucie, coraz bardziej dominowało nad nią i za każdym razem walka z nim stawała się coraz trudniejsza. Jajo ocenę z samokontroli mogłaby w skali od jednego do dziesięciu postawić sobie co najwyżej dwójkę.

– Znaczy… i naszej znajomości także nie było, – złośliwy uśmiech rozprzestrzenił się na twarzy Makowskiego i w cieniu błądzących po pokoju kominkowych blasków robił się podobny do niebezpiecznego diablaka, – idziemy do kawiarni z Izabelą, zapraszam cię, abyś poszła z nami. Tam poznamy się lepiej.

„Nabija się ze mnie? – zastanawiała się, – jeszcze trochę, a dosłownie głowa pęknie z oburzenia.”

– Wybacz, ale odmówię. – odpowiedziała zdecydowanym tonem, którego nawet nie spodziewała się po sobie. Uznała, że jej spokój zaczął powoli wracać i to dodawało jej pewności, – Odłóżmy nasze spotkanie na kiedy indziej. Idźcie sobie sami, a ja zajmę się ważniejszymi sprawami.

Andrzej uśmiechnął się.

– Arleta i Jarek ucichli, – wskazał spojrzeniem na ich sypialnię, dając do zrozumienia, że zapanowała tam cisza, – a co za tym idzie, zaraz zaczną się godzić. Jeszcze nie jesteś w kursie, ale zwykle robią to bardzo głośno, – zmrużył oczy, delektując się ostatnim zdaniem, – wątpię, że zdołasz skutecznie zajmować się swymi „ważniejszymi sprawami”, wsłuchując się w nieprzerwane jęki.

Jego słowa zabrzmiały dość przekonująco. Szczerze mówiąc, pobudzać swą wyobraźnię dzikim pojednaniem siostruni ze szwagrem chciało się jej jeszcze mniej, niż towarzyszyć w kawiarni gruchaniu dwóch gołąbków. I jęknęła bezradnie godząc się ze swym naprawdę nieprostym położeniem. Makowski przyjął milczenie za wyraz zgody i wziął ją za rękę, prowadząc za sobą do samochodu. Od jego dotyku w dolnej części brzucha znowu rozszalała się burza, więc nieśmiało zabrała rękę chowając ją do kieszeni dżinsów. „Więcej nie odważy się mnie dotknąć. Nie pozwolę na to. Już wystarczy tych jego wtargnięć w moją osobistą przestrzeń” – deklarowała sama przed sobą.

Włożywszy skórzaną kurtkę owinęła wokół szyi biały dzianinowy szalik i wyszła na spotkanie jesiennego deszczu. Zmierzch coraz szybciej pokrywał ulicę a chłodny wiatr delikatnie muskał po twarzy, jakby subtelnie dotykając palcami. Odetchnęła głęboko świeżym, wilgotnym powietrzem i skierowała się do samochodu zaparkowanego przy drodze. Moknąca w deszczu przyczeska nie obchodziła jej, zupełnie tak samo, jak i nie obchodziła jej Iza wpijająca w Alinę swój wściekły wzrok przez okno pasażera. Było jasne, że towarzystwo Aliny było dla tamtej całkowitym zaskoczeniem, ale jasnym było i to, że będzie musiała je zaakceptować, tak samo zresztą, jak zaakceptowała już Alina. Ta ostatnia nie miała wątpliwości: nie będą sobie miło rozmawiać przy skromnej wspólnej kolacji, ale za to miała pewność, że będzie miała cudowną lekcję kontroli nad własnymi emocjami budzącymi destrukcyjny gniew. Tak więc: do biegu gotów – start!

 

Alina – lista rozdziałów

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *