Na sygnale
Wika – kumpela Stanisława (jeszcze z ogólniaka) – w granatowym kostiumie przyozdobionym białym kołnierzykiem, jak codziennie, tak i teraz stała i wypatrywała klientów. Przed nią na ladzie i za nią na półkach w eleganckim szyku rozłożony był pełen asortyment kobiecej bielizny. Wikę ostatnio widział na imprezie u Stefa. Było to wtedy, gdy ewidentnie „zabalowała” i Stef zmuszony był ewakuować ją do swego łóżka, aby trochę zdrzemnęła się i „wydobrzała”. Po jakimś czasie sprawdził, czy wszystko w porządku, i wówczas znalazł w swoim łóżku oprócz Wiki niejakiego Romana. Stef nawyzywał wtedy Wikę, ale relacji z nią ostatecznie nie zerwał. Roman – do dziś ma u niego przechlapane.
– Hejka! – postrzegłszy Stanisława zawołała do niego podnosząc się znad lady, – Co za wiatry tu naszego Stacha przygnały? Jesteśże w końcu żonaty?
– Może, może… Mam prośbę. Pomóż mi wybrać odzież w rozmiarze 44. Zacznij od tego! – i wskazał na majtki i biustonosze.
– Och! Czy aby to nie dla jakieś ległej na placu dziewicy orleańskiej? To proponuję w innym butiku. U mnie wszystko kosztuje. A kimże ona jest, ta szczęściara, znam ją?
– Czemu uważasz, że jakaś miałaby niby przy mnie polec?
– Uważam, nie uważam. Nawet jeśli by wszystkie legły, to i tak nic mi do tego. Za to chociaż mam przyrost klientów.
– No to do dzieła, Wiko! Wybierz dla mnie tylko to, co najlepsze!
– Ho, ho! Czy aby na pewno to ty, mój przyjacielu Stachu? Toć do ciebie niepodobne. Co się stało? Zwykle wy, faceci, lubicie rozbierać – nie ubierać… – Zachichotała. Potem sprawnie już rozłożyła na ladzie kilka starannie skomponowanych zestawów.
– Wybieraj! Panie kliencie. Wedle gustu!
Staś przechylił z zakłopotaniem głowę i w geście przegranego uniósł ramiona do góry.
– Zdaję się całkowicie na ciebie.
W dziale z wierzchnimi ubraniami dokupili spodnie i sweter.
– Wygodny i nowoczesny. Na każdą okazję… A ona ma, że w ogóle cokolwiek? Skąd ty ją sobie naraiłeś?
– Chcę, aby wszystko na niej było ode mnie. Ot i jaki jestem… Ale może masz rację – może takim się dopiero staję?!
– Jasne! Zawsze najlepsze chłopaki dostają się nie wiadomo komu, a nam, sierotom – iść pod odstrzał.
– Mówisz o sobie? Nawiasem mówiąc, co tam u Stefa? Nie widziałem go od dłuższego czasu.
– Stef, Stef… Był Stef, nie ma Stefa. Do diabła ze Stefem! Rozstaliśmy się. Byłam nim już zmęczona. Tyram całymi dniami, a on, biedaczek, nie zamierza brukać rączek robotą. Wolał wieszać się na mej szyi. Klasa facet, co? Nie podobają mi się tacy… Ot i twój pakunek! – podała Stanisławowi olbrzymią torbę. – Wpadaj do mnie Stasiu, kiedy tylko chcesz. Wiesz przecież, że głupieję na twój widok!
*
Z galerii handlowej wychodził tylko z jednym i podstawowym postanowieniem: jak najszybciej dostać się do domu. Wyobrażał już sobie, jak własnoręcznie będzie odziewać Nanę w nowe majteczki, jak podciągnie je na właściwe miejsce, a potem będzie delikatnie gładzić (na jej pośladkach) fałdki i falbanki, i jak utonie w ramionach swej nimfy w tle entuzjastycznych słów o jej wdzięczności. Hojność, z jaką oskubał się ze swych zaskórniaków nie tylko go podniecała, ale także, jak rzadko kiedy, dowartościowywała jego nadszarpnięte od dłuższego czasu męskie ego.
– Nana, kochanie! Przyniosłem ci coś do przymierzenia. Nanuś! Jestem już, dlaczego milczysz?… Wiesz… szczerze ci się przyznam: wybrać delikatną bieliznę – to były dopiero dla mnie tortury! Jak wy, kobiety, dajecie sobie z tym radę?
Dziewczyna znów leżała na kanapie z zamkniętymi oczyma. Stojąca na stoliku szklanka z herbatą – wypita była do połowy. Kanapki na talerzyku – nietknięte.
– Nana! – Tym razem odezwał się szeptem i położył dłoń na jej czole. Czoło zdawało się podejrzanie chłodne. Wzdrygnął się. Zerwał z niej kołdrę.
Leżała w pozycji na wznak. Jej szyję zdobiła złota wstążka. Pociągnął za końce – wstążka się rozwiązała, opadła na posciel. Zrozumiał, że musi natychmiast dzwonić po pogotowie. Nie wiadomo jednak dlaczego, ale zanim to uczyni postanowił ją ubrać.
Okazało się, że aby ubrać kobietę, w dodatku prawie nie wykazującej oznak życia, to zadanie dla mężczyzny karkołomne, wręcz wymagające głębokich studiów i długotrwałej praktyki. Majtki zdawały się być tak małe, że ledwo je zaciągnął na właściwe miejsce, a biustonosz – to już w ogóle porażka! Za to koszulę flanelową przywdział łatwo i w końcu na wpół usatysfakcjonowany z dopełnionego zadania wziął się za powiadomienie służb pogotowia.
To, że strach o jej życie okazał się przedwczesnym, zrozumiał od razu – Nana po prostu… spała… Właściwie, niezupełnie po prostu: była pod wpływem silnego środka nasennego, który musiała znaleźć w jego łazienkowej apteczce (puste opakowanie leżało na podłodze obok kanapy). Szklanka z na wpół niedopitą herbatą spoczywała na serwetce, a spod spodu serwetki wystawała zapisana kulfoniastym pismem biała kartka. Podniósł ją drżąca ręką i przeczytał z przejęciem: „Jesteś w porządku facetem. Nigdy mnie nie budź!”.
Zanim spróbował się zastanowić nad zapisanymi słowami zadzwonił dzwonek. Schował kartkę do kieszeni i pobiegł otworzyć drzwi.
– Co się dzieje? – Doktor podszedł do dziewczyny, – jaka piękna kobieta. Co pan jej zrobił?
– Myślę, że się otruła, – wymamrotał chłopak.
– Rozumiem. To pana żona?
– Nie. Ja nawet nie wiem jak ma na imię. Spotkaliśmy się na ulicy, dziś o wpół do piątej rano…
– Hormony zagrały? Oto, jakie bywają następstwa rozwiązłości. – Doktor zawiesił głos i z dezaprobatą zamilkł. Pochylił się nad dziewczyną, zbadał puls a potem z jednoznacznym komunikatem poinformował chłopaka: – Bierzemy ją do samochodu!
Razem z kierowcą umieścili dziewczynę na noszach, wynieśli z domu, wsadzili do karetki. Stanisław bez pytania usiadł obok – na rozkładanym fotelu. Przed nim na noszach… leżała drobna nastolatka. I patrząc na jej bezbronne ciało poczuł kolenie w piersiach.
Samochód ruszył na sygnale. Zapachniało benzyną. Jego Naną kołysało z boku na bok, bezlitośnie podrzucało na wybojach. W pewnym momencie mimowolnie na wpół otworzyła oczy. Stanisław poczuł, jak ból w piersi podchodzi mu do gardła. Siedząca obok pielęgniarka umieściła pod jej bladym nosem fiolkę z ciekłym amoniakiem.
– Dlaczego takie piękne dziewczyny się trują? – retorycznie spytała. – Kolejna głuptaska, którą, ufam, odratujemy, ale zdrowie tak czy siak będzie miała już zepsute na zawsze. Będzie funkcjonować na lekach… Naprawdę pan jej nie znał?
– Naprawdę. – Skinął potwierdzająco głową. – A czy da się nią na pewno odratować?
– Trzeba się pomodlić. My – zrobimy, co możemy.
Chłopak spojrzał na dziewczynę z niewymowną troską i żalem. Nie mógł sobie wybaczyć, że zwlekał z wzywaniem pomocy. On, głupiec, miast natychmiast przedsięwziąć alarm – chciał koniecznie najpierw ją – Nanę – ogarnąć tylko dla siebie.
– Jak sądzę wcześniej był uprawiany seks? – Sama z sobą wszczęła polemikę pielęgniarka. – Jeśli umrze, sekcja zwłok zidentyfikuje spermę i los chłopaka będzie nie do pozazdroszczenia…
Stanisław zaczął pospiesznie odtwarzać w pamięci najmniejsze szczegóły ich porannego spotkania i przypomniał sobie, jak Nana sama zakładała mu prezerwatywę. Na czole poczuł kropelki zimnego potu. Gdy sięgnął po jednorazowe chusteczki do kieszeni poczuł w dłoni zabraną ze stolika kartkę. „Nie! Ani słowa teraz o tym. Notka była przeznaczona tylko dla mnie, dla nikogo innego! Lekarze ją na pewno uratują. Od tego są lekarzami.” – Odłożył kartkę i zacisnął mimowolnie pięści.
Dwóch krzepkich sanitariuszy zabrało nosze z dziewczyną, a jemu zaproponowano, aby udał się do recepcji.
Ogólnie rzecz biorąc – to było jedno z typowych zatruć środkiem nasennym, które w praktyce pogotowia ratunkowego zdarzają się właściwie codziennie. Całe jednak zdarzenie zakwalifikowano do kategorii specjalnego nadzoru, z powodu niemożności identyfikacji pacjentki. Wszystkie wyjaśnienia złożone przez chłopaka były wysoce nieprzekonujące i wzbudziły niedowierzanie zarówno służb szpitalnych, jak i doraźnie powiadomioną komendę policji.
– Wiecie, obywatelu, ja osobiście jestem gotów wierzyć we wszystkie opowiadane mi historie, – zwrócił się do niego pan podporucznik, – nawet tak ciekawe, jak pana… ale będzie pan musiał poddać się dla nas określonym testom… A póki co, proszę jeszcze raz sobie dokładnie przypomnieć: gdzie i kiedy, ale naprawdę – gdzie i kiedy się poznaliście? Dziś rano, na ulicy?…
*
Wrócił do swego mieszkania totalnie wykończony. Wszedł na chwiejnych nogach do pokoju, zapalił lampkę na stoliku nocnym, usiadł w fotelu, wyciągnął zmęczone nogi. Wyjął z kieszeni karteczkę. Ponownie zaczął czytać. Wciąż nie potrafił zrozumieć, dlaczego mu to zrobiła? Kim ona w ogóle jest, ta jego Nana? Skąd przyszła?
Wielki cios dla jego poskromionego ego nie przeszkodził mu jednakowoż pamiętać o głodzie, dlatego komplet kanapek, jakie rano dla niej przygotował – teraz skutecznie koił mu żoładkowe chimery. Na koniec – doświadczone emocje i ogromne zmęczenie zrobiły swoje: zwaliły go w ubraniu na kanapę. Zasnął natychmiast. Bez pamięci.
Dźwięk telefonu zagrzmiał jak grom z nieba. Podniósł półprzytomną głowę, spojrzał na wyświetlacz: Wika. Bez przekonania przyłożył słuchawkę do ucha.
– Taaaak…
– Stasiu, z tobą wszystko w porządku?
– A co się stało? Nie rozumiem… – pomału wracał do świadomości.
– Słuchaj, ja przychodzę do domu z pracy, a u mamy siedzi przyjaciółka, w szpitalu pracuje. Opowiada jakąś niebywałą historię. Podobno przywiozłeś do szpitala jakąś dziewczynę! Ponoć targnęła się na życie! Stasiek, to prawda? Czy mogę w czymś ci pomóc?… Stach, czego milczysz?
– Która godzina?
– Dziesiąta. Mogę wziąć taksówkę. Zaraz będę u ciebie!
Nawet nie zdążył odpowiedzieć – a odłożyła słuchawkę. „Tylko jej tu brakowało – pomyślał. – Jutro o wszystkim będzie gadać całe miasto.”
Wika przybyła szybko i natychmiast oceniła sytuację.
-Ty – siedź w spokoju! Masz mętlik w głowie. Musimy coś zrobić. – Spojrzała na kanapę z troską marszcząc okolice nosa i ust. – Bzykaliście się? No już dobrze. Nie złość się, nie z zazdrości pytam, ani nie z zawiści. Tak po prostu. A to – co to takiego? – wskazała na tasiemkę. – Stój! Gdzieś ostatnio widziałam cosik podobnego, taką charakterystyczną złotą wstążkę. Znam się na wstążkach. Pracuję w podobnym fachu…Zaraz, zaraz… Już sobie przypominam! W klubie nocnym – „Białej sarence”. Byłam tam razem ze Stefem. Dokładnie taką samą miała wpiętą we włosach jedna z cool-dancerek. Mówię serio! Stachu, gdzieś ty ją sobie naraił? Skąd ją zdjąłeś?…
– Nikogo nie zdejmowałem. Wika, a mogłabyś przez kogoś się coś dowiedzieć, kim ona jest?
– Sam możesz to zrobić. Masz pewno więcej znajomych w tych… specyficznych samczych spelunach.
– Nie mogę. Ciężko mi na sercu. Chociaż dowiedz się od kogo trzeba, jak ma na imię?… A jutro, poszłabyś ze mną do szpitala? Tak we dwójkę byłoby mi raźniej. Nie chcę aby męczyli pytaniami. A ty zawsze wiesz co powiedzieć i zawsze znajdziesz odpowiedź.
– Not problem. Tylko nie później niż siódma rano. Na ósmą muszę być w robocie. I tak nas tam do niej nie wpuszczą, ale pytać o zdrowie – można przecież próbować. Paczuszka z pomarańczkami dla chorej także nie będzie potrzebna, bo będą jeszcze robić jej prania. Zaoszczędzisz! Jak chcesz, to zadzwoń teraz do informacji, może coś chlapną. Moje towarzystwo, jak się domyślam, już ci chyba na dziś niepotrzebne. Tak? No dobrze, już dobrze. Więc kładź się i śpij.
– Dzięki, Wiko!
– Bywaj! Do jutra.
Rano, tak jak uzgodnili, spotkali się przed szpitalem. Wika oporządziła się „na szykownie”: drogie kosmetyki, wyszukana biżuteria, nienaganny makijaż. Na każdym musiałyby wywrzeć piorunujące wrażenie. „Na Stachu z pewnością, też!”. Ona nigdy nie ukrywała dla niego swej sympatii i przejawiając troskę o zdrowie nieznanej sobie kobiety tak naprawdę myślała, to oczywiste, tylko o tym, jak się przypodobać, jak wkupic w łaski pożądanego przez siebie mężczyzny.
Na temat zdrowia Nany, jak można było przypuszczać, nie dowiedzieli się niczego. Poza jednym, acz ważnym szczegółem: przyjęta wczoraj przed południem kobieta na wydział intensywnej terapii nie umarła! Lekarze cały czas walczą o jej życie.
– Nie martw się, przyjacielu. Mamusina psiapsiółka opowie wieczorem wszystko, i to z najdrobniejszymi szczegółami. Dasz sobie jakoś radę do wieczora, sam?
– Nie mam wyboru.
– Spoko! Zadzwonię.
Wika postanowiła wciągnąć w swe dochodzenie każdego, kogo tylko zdoła, ale zanim rozpoczęła zdzwoniła się oczywiście z Ingą – dizajnerką odzieży erotycznej. Zna ją od dawna, bo od dawna na swym stoisku handluje także i jej ciuchami. Najważniejsze, że z racji koneksji zawodowych Inga nieźle zna środowisko tutejszych night-clubów. Projektuje również dla „Białej sarenki”. Gdy zadzwoniła do Ingi – ta właśnie co wyjeżdżała od nich, ale o dziewczynie nie wie jeszcze nic. Wika zaskoczona taką ignorancją wymusiła na kumpeli obietnicę, że czego się tylko da, tego się tamta dowie i oddzwoni.
A tak, poza tym, wszyscy, do których dzwoniła odpowiadali mniej więcej to samo: „bez sensu! nawet nie znasz imienia”. Była wściekła. Pozostał jej jeszcze tylko jeden „niewygodny” adres. Stefan.
Stef przyjaźnił się z wykidajłą z „Białej sarenki”. Ale wiedziała, że tylko na „dobre słowo” niczego od niego nie wyciągnie. Nawet już seks nie będzie chyba wchodził w rachubę. Stef będzie chciał kasę. Gdyby ograniczył się do seksu – zgodziłaby się. Był bowiem tak dobrym w tej materii „artystą”, że wszyscy inni mężczyźni, przed nim i po nim, z którymi miała do czynienia – to co najwyżej nieporadne dzieciaki. Trudno! Sprawa wyższej konieczności. Zadzwoni do Stefana.
– Wiedziałem, że się odezwiesz. Oprócz mnie, nikt ci nie dogodzi. Ja to wiem. Generalnie jesteś skąpiradłem. Ale wiedz, że wiele kobiet godzi się płacić za seks, i to całkiem niemałe pieniądze. Pomyśl, tak dobrze nam było ze sobą. Może tak być i nadal. Przychodź, czekam.
Stef przyjął w swej garsonierze Wikę w półsatynowym szlafroku, przewiązanym szerokim pasem. Pachniało od niego drogim szamponem i połyskiwał świeżo ogolonymi policzkami. Stef zawsze szczycił się swymi ostatnimi zdobyczami i nigdy nie tracił okazji, by o nich nie napomknąć. Tym razem – zachował dystans. „Każdy człowiek na ziemi jest do czegoś przeznaczony. Bóg dał mi siłę mężczyzny, i muszę jej używać, żeby potem bez męki zaglądać śmierci prosto w oczy.” Ochoczo brał pieniądze od kobiet, bo jak kiedyś stwierdził: „profesjonalne zajmowanie się miłością, to ciężki i trudny zawód. I powinien być uczciwie wynagradzany”.
Wice udało się ściągnąć ledwie jeden but, a Stef już chwycił ją za szaty rozwierając poły swego szlafroka. Pierwsza u niego próba usidlenia wybranki zawsze była gwałtowna i krótkotrwała. Na ogół, zresztą, kończona falstartem. Wyjaśnienia takiego stanu rzeczy z jego strony były zawsze te same: „przed każdym maratonem musi być przebieżka”.
– Stęskniłem się za tobą, – szczerze się odezwał siedząc na podłodze i patrząc na rozbierającą się Wikę. – Gotów jestem iść o zakład, że dzisiaj przychodzisz nie bez powodu. Czego chcesz ode mnie?
– Zgadłeś. Owszem, czegoś chcę. Zaczekaj, tylko wezmę prysznic. Zrób mi cappuccino. Zaraz pogadamy.
– Anuluję maraton. Zaskakujesz mnie. Jak to się stało, z tym Stachem? Taka skucha! – zaczął, gdy w kilku słowach zrelacjonowała mu wydarzenia z ostatniego dnia. – Dlaczego ja nie poznałem tej panienki? Hej, Wiko? …Kumplowi chętnie pomogę. Ale w „Białej sarence” mają surowe zasady. Nie tolerują odskoczków. Może jej coś dosypano do napitka? Dobra. Zrobię to dla ciebie. Będzie trudno, ale spróbuję się czegoś dowiedzieć.