Rozdział 7

Pręgierz

 

Wiarołomność ojca nie dawała Alinie żyć. Świadomość jego zdrad utrwalała się w mieszkaniu natarczywą manifestacją samczych hormonów i nachalnie rozchodzącym się zewsząd zapachem jego perfum. Ze wszelkich sił starała się unikać spotkań z ojcem, a kiedy już do nich dochodziło – pod różnymi pretekstami redukowała przymusowe kontakty do minimum. pierogiOwszem, bywały chwile, gdy chciała przytulić się do niego, ukryć w jego wielkich i miękkich ramionach twarz, poskarżyć się na straszny sen, który nawiedza ją co noc, ale widok zadowolonego z siebie człowieka w zderzeniu z niedolą zaniedbywanej matki skutecznie wyplewiał z niej wówczas wszelkie podobne impulsy i słabości. Alina nie rozumiała, jak można było przestać kochać kobietę, która obdarowała go córką? Przecież oddalając się od żony – oddalał i od niej! – Tak rozumiała prawa rządzące w rodzinie. „A on nie rozumie? Jedyne, co teraz mi pozostaje i co mogłoby pomóc uśmierzyć ból zdrady – to zemsta.”

Po długim okresie inwigilowania ojca Alina ubłagała menedżera night-clubu – Wołodię, aby przyjął ją do pracy w charakterze striptizerki.

– Po kiego mi? – Wołodia wyraził dezaprobatę. – Mam już trzy, na grzyba czwarta!

Zgodził się jednak, aby zademonstrowała mu chociaż swój popisowy numer. Dziewczyny-fordanserki z Biblioteki Uniwersyteckiej namalowały na ciele Aliny strzałkę, i zrobiły taki makijaż, że gdy spojrzała na siebie w lustrze, aż rozejrzała się, myśląc, że obok stoi ktoś inny. „Wybacz mi, Panie Boże,” – przeżegnała się wychodząc na wybieg…

Numer spodobał się. I jak rasowy menedżer, który potrafi przewidzieć sytuację na dwa kroki do przodu i który wietrzy dobry interes, tam, gdzie inni stopują – postawił warunek:

– Nie będziesz odmawiała żadnemu klientowi, który zechce się z tobą spotkać na osobności. Tu – klucz do twego pokoju. Bierzesz go – masz u mnie pracę i zostajesz. Zgłaszasz obiekcje – do widzenia! Szukaj roboty gdzie indziej…

*

– Nanuś, nie zasnęłaś przypadkiem? – Staś zapukał w zamknięte drzwi łazienki, – Otwórz, proszę!

Alina ocknęła się i po chwili spełniła prośbę.

– Kochana, wszystko w porządku? Chodź! Pomogę ci umyć plecy.

Staś zaczął delikatnie nacierać Nanę myjką, wkładając w to tyle miłości, ile są w stanie uczynić tyko matki kąpiące ukochane dziecko. Białą, puszystą śniegulkę stojącą po środku wanny tylko oczy przepełnione nieskończonym smutkiem umożliwiały zidentyfikowanie.

– Stasiu, możesz stanąć tu ze mną? – spytała niepewnym głosem.

Stali naprzeciw siebie przyciśnięci, nieruchomo, jakby bali się naruszyć tajemnicę otaczającej ich ciszy.

– Łózko już rozesłane. Chodźmy! – bardzo cicho wyszeptał.

Leżąc obok siebie Alina przyglądała się swemu wybawcy spojrzeniem pełnym szacunku i wdzięczności, a on, posuwistymi ruchami dłoni kilka razy ślizgał paluszkiem wzdłuż całego jej ciała. Wygięła się, podstawiając delikatnie biust pod jego słodkie pocałunki i zagarnęła łapczywie w siebie maleńką cząstkę ciała Stasia, od czego po obu scalonych ich jestestw rozeszły się słodkie drżenia…

*

Sylwia Hint nijak nie mogła zasnąć. Córka pojechała na kilka dni do koleżanki, a męża, oczywiście, w domu nie było. Otworzyła drzwi od balkonu: księżyc jasną poświatą zdobił mrok nocy, lekki wietrzyk tarmosząc firankami zaczął panoszyć się po pokoju.

W młodości nad jej ugodową postawą wobec przyszłego męża koleżanki naśmiewały się nie raz i nie dwa. Mawiały: faceci muszą mieć powody do zazdrości, bo wtedy zawsze będą stać na „straży”, jak jurni myśliwi. Ale ona nie słuchała przyjaciółek, i w każdej sekundzie całym swym jestestwem pozostawała wierną i posłuszną woli przyszłego męża.

Składając sobie podczas ślubu życzenia – jej mąż Ewaryst sam prosił, aby „zawdy pozostawała  delikatną, spokojną i pogodną kobietą, taką, jaką zawszeć dotąd była”. Przyjęła te życzenia z lekkością serca i nadzieją. Potem, w całym już swoim życiu – bojąc się zrobienia jakiś niedobrych ruchów, jeśli już trzepotała, to zawsze posłusznie i w jego objęciach.

Nigdy nie zostawała w pracy dłużej, niż tyle co trzeba, nigdy nie miała stałych koleżanek i nie chodziła do kolegów na imieninowe spędowiska. Całkowicie podporządkowywała się sprawom domowym. Była dumną i szczęśliwą żoną i matką.

Wiele lat z rzędu niezwykłego zachwytu, wyrywającego się z jego drżącego ciała to krzykiem, to jękiem podczas bliskości – od kilku miesięcy bezpowrotnie minęło. Teraz – zastąpiły ów słodki zachwyt wrogość i alienacja. Gdy dziś jego rozkosz uchodzi gorącym strumieniem zlewając się z jej pulsującym oddaniem, ona dobrze wie, że bezdusznie czeka tylko na jęki, że chce widzieć jej zniekształconą pasją twarz, i najlepiej żeby zaraz po stosunku wstała, szła do łazienki, zmyła z siebie pot, jak pospolity brud i w ogóle dawała mu święty spokój. Wyczerpany, kładzie się na plecy, a ostatnią rzeczą, którą chciałby widzieć – to ją, jego żonę.

Ewaryst nigdy nie zamierzał „dzielić się” problemami z kimkolwiek i kiedykolwiek, nie zdając sobie sprawy, że powodem jej skrępowania były długie lata czystości, wierności jemu i brakowi jakiegokolwiek innego obycia z mężczyznami.

– Co leżysz, jak kłoda? – Spytał ją pewnego razu z irytacją.

– A jak powinnam leżeć? – Zastanowiła się.

– Pomyśl sobie o czymś. Mam cię uczyć?

Z trudem pokonując barierę wzniesioną przez męża położyła dłoń na jego piersi i pocałowała go.

– Nie tak… Nie to. Nie to robisz, rozumiesz? Poniżej… Złapał ją za rękę i ruszył w dół. – Tutaj!

Zadrżała. Cofnęła rękę i skuliła się pod kocem.

Okazana przez nią powściągliwość rozdrażniła go. Obelgi i groźby jeszcze długo dobiegały spod drugiego koca.

*

 …Nagle Sylwię Hint ogarnęło nieoczekiwane poczucie strachu, zadudniło serce. Takiej trwogi nie doświadczała dotąd nigdy. Podniosła się znad poduszki wspierając na łokciu, uniosła głowę. Wydawało się, że ktoś schyla się nad łóżkiem. Jej pierwszą myślą było to, że może mąż wrócił, ale nie słyszała ani dzwonka, ani otwieranych drzwi. Wiatr targał firankami. Tymczasem widmo wzleciało pod sufit delikatnie zawirowało i nadęło, jak spadochron.

Zawisło i nie znikało, ale ona Sylwia nie byłą w stanie zobaczyć twarzy, bo zakrywała ją ręka, na której widniał zegarek jej ślubnego, Ewarysta. Wyraźnie za to słyszała jego tykanie i próbowała nawet zobaczyć, która jest godzina. Strzałki na zegarku wskazywały drugą piętnaście.

Próbowała podnieść się, ale ciężka ręka chwyciła ją za gardło i ostrzegawczo ścisnęła. Po plecach przebiegły dreszcze, ramiona i nogi zadrżały…

– Pa-pa-! – Krzyknął głos Aliny, i wszystko znikło…

Sylwia Hint wstała z łóżka i ledwo zatoczyła się do przełącznika. Wcisnęła przycisk, spojrzała na zegar ścienny: druga szesnaście.

Od nieznośnego bólu w klatce piersiowej przysiadła na łóżku, chwyciła głowę obiema rękoma, cicho zapłakała. Bardzo chciała teraz zobaczyć Alinkę, dotknąć jej, przytulić ją i nigdy nie puścić. „Jaki zły sen!” – pomyślała i zaczęła znowu płakać, najpierw cicho, potem coraz głośniej a na końcu – ukryła twarz w poduszce.

*

Wołodia denerwował się. Pod pręgierz widowiska będzie zaraz wystawiał niepełnoletnią, a na pewno niedoświadczoną, nową dziewczynę. Zawsze w takim momencie on – rdzenny Ukrainiec miewał wrażenie, że jego batiuszka złych nauczał go zasad moralnych. „A gdzie one są, te zasady?” – zadawał sobie retoryczne pytanie i sam od razu sobie odpowiadał: „Cały świat – to burdel, ja go nie naprawię”, co bynajmniej nie znaczy, że nie zamartwiał się, choćby na chwilę, widząc deprawacje kolejnych dziewcząt. I na chwili się kończyło. Potem zawładały nim już tylko twarde prawa porno-biznesu.

Dziś goście „Białej sarenki” byli szczególnie nalani i bojowi. Kelnerzy ledwie mogli nadążyć z obsługą stolików. Rozpacykowana panna zamoczywszy krawat kawalera w szklance Szampana, smacznie teraz siorbie z niej mus, pociągając ustami i przewracając oczyma. Osowiały facet gładzi szklaną nóżkę kieliszka wyrzucając z siebie wiele mówiące: „o-o!”. Bezpośrednio pod lustrzaną mozaiką siedzi jakiś ciemnoskóry klient i rzuca wygłodniałe spojrzenia na skandalicznie pijane kobiety pochylające się nad stołami.

Z grupy miejscowych chuliganów wyrwał się nawalony ćpun, zdjął spodnie i jedynie w slipach polazł do dziewczyn. Draby tupiąc i gwiżdżąc krzyczały: „Kuźma, zrób im!”. Kuźma objął dziewczyny siedzące u stoła, tupnął nogą w takt muzyki i… wszyscy razem zwalili się na podłogę. Ktoś z drapieżnym spojrzeniem zerwał się z miejsca, podskoczył, zdjął z pleców padniętej dziewczyny urwaną nogę od stołu, odrzucił ją, zgarnął jej rozpięty biustonosz i zniknął z nim za drzwiami z napisem „Staff Only”.

Ewaryst Hint przyszedł dziś trochę później niż zwykle, i tym razem – z dość „łatwą” panienką. Jej „łatwość” podkreślały wysokie obcasy i długi jedwabny szal zarzucony na nagie ramiona. Zaczął się miotać: przy ulubionym jego stoliku siedziała dojrzała kobieta w aksamitnej sukience. Paliła papierosa i całowała gołowąsa, zdającego się korzystać z łask „dobrej babci”. Dama, znana w mieście jako wpływowa businesswoman, mrugnęła do Hinta wypuszczając w twarz młodego Casanovy kłębek dymu.

„Łatwa” panienka Ewarysta Hinta szybko oceniła sytuację, skinęła palcem na kelnera nakazując zmienić obrus na stoliku pod lustrzaną kulą.

Kilka par tańczyło na parkiecie, ściślej: mocno obściskiwało się, a w najdalszym zakątku sali najbardziej sklejona dwójka gotowa nawet była scalić się bez reszty ze sobą – tu i zaraz.

W pewnym momencie na scenę majestatycznie wjechał olbrzymi postument fallusa.

– Kotku, musze cię zostawić, – szepnęła do uszka Ewarysta „łatwa” panienka. – Teraz będzie numer mojej „uczennicy”. Muszę jej asystować.

Błysnęły czerwone reflektory. Imitowały jęzory ognia dostojnie liżące wyłoniony piedestał fallusa. Czegoś podobnego tu jeszcze nie było! Goście nocnego klubu początkowo zgodnie jęknęli, a następnie – za-o-ali za-ochali i ucichli. Niebieski snop światła padł na wypełzającą zza fallicznego postumentu tancerkę, ubranej jedynie w zapięty na jeden guzik płaszcz, której twarz do połowy zakrywała czarna maska. Podniosła się z podłogi i ledwie postrzegalnym skrętem głowy wskazała na kobietę w aksamitnej sukni. Ta pomachała jej ręką i przesłała zdalny pocałunek. Z sufitu sali powoli zsuwał się gimnastyczny drążek.

Alina uniosła ręce, zrobiła kącik, chwyciła drążek, objęła drążek nogami, puściła się rękoma, zawisła głową do dołu. Złota wstążka dwiema żmijkami zwisała z włosów dziewczyny. Plama jęzorów ognia zaczerwieniła się do maksimum, koś głośno czknął i magia ciszy doszczętnie prysnęła. Salę wypełniły kaszlnięcia, oklaski, gwizdy i pohukiwanie.

Tancerka wirowała wokół fallsua, robiła szpagat i mały czerwony utrzymujący ją drążek pogrążał się razem z nią w płomieniach. Na szczęście nieznana siła zaciągnęła ją pod sam sufit, wygięła jej ciało, ułożyła nogi na głowie, jednak po kilkunastu sekundach spiralnym pierścieniem zaczęła ponownie opuszczać ją w dół.

– Mała moja, tylko trzymaj się mocno! – krzyknął Ewaryst Hint, ale drążek bezlitośnie wciąż opuszczał ją i opuszczał… Języki płomieni ukryły w sobie bez reszty rozedrgane ciało dziewczyny.

Reflektory zgasły. Rozpoczęła się burza oklasków.

– Brawo! Brawo, – wołała zadowolona publika. – A dałabyś się przelecieć, tam na górze nad płomieniami?! – Zakrzyknął ktoś z Sali.

W jednej chwili Wołodia był już na scenie. Podniósł tancerkę z podłogi, wziął na ręce, jak bierze się ukochane kobiety, i zaniósł ją do stolika Ewarysta Hinta.

– Biorę ją! – szepnął Hint i wsunął w dłoń Ukraińca plik stuzłotówek. – Dziewczynko! – Powiedział, całując Aliny ramię, – widzisz ile już zarobiłaś dla szefa! Dla ciebie też będę miał ekstra…

Alina pochyliła się do ojca i mocno owinęła się wokół jego szyi. „Poznał??”

Tymczasem sala na powrót rozbrzmiała muzyką, kieliszkami do wina, tłuczonymi naczyniami i ogólnym zgiełkiem. Nikt nie miał żadnego interesu ani do tancerki, ani do wykonanego przez nią numeru. Nikt się nie skarżył, gdy znikała ze sceny w towarzystwie Hinta.

Słabo oświetlony korytarz omamiał Alinę dużą liczbą ponumerowanych drzwi, znajdujących się po obu stronach. Chciała się ojcu wyślizgnąć, ale Ewaryst natychmiast wzmocnił swój władczy uścisk.

– Już nie taka panienka, już wyrosła dziewczynka! – Klepnął Alinę w udo i głasnął palcem po nosie. Odsunęła się. „Wie? Czy nie wie? ”

Zatrzymawszy się naprzeciwko najdalszych w korytarzu drzwi Ewaryst Hint otworzył je z kolana. Wszedł po ciemku i z tupetem, ale natychmiast potknął się o matę podłogową w efekcie czego wylądował z tancerką na pobliskim tapczanie.

– …Żesz twoja mać! – Zaklął, – Naznosili wszelkiego chłamu! – nacisnął przełącznik i pokój wypełnił się światłem. Widząc pijaną, pożądliwą twarz ojca Alina rzuciła się do drzwi: „Nie poznał!”

– A ty dokąd? – Ewaryst Hint mocno chwycił tancerkę, – Uciekasz?! No… taka tajemnicza i chciałaby uciec! Maska, maska, gdzie twoja łaska? – zażartował i zacisnął usta, – No, co jest z tobą?
Zaczęła się wyrywać. Mimowolny spazm zacisnął jej gardło, z warg wyrywał się tylko jęk.

– Ależ jestem temperamentna! Jaka u nas buźka! – sparodiował ją Hint. Mocno uchwycił jej głowę rękoma i próbował ustami przywrzeć do jej ust. – No, maseczko, chodź, rozwiążemy tasiemkę! Zaraz za to zawiążemy krawat i zostaniesz harcerką. Byłaś kiedyś harcerką?

Harcerką jeszcze nie była. Była za to zuchną. Zebrawszy ogromny bukiet piwonii, Alina poprosiła ojca, aby go z nim sfotografował. A potem wkleiła to zdjęcie do albumu i podpisała: „To jestem ja – Zuch. Piwonie są piękne. Kiedyś będę też harcerką!”. Alina napięła się i pchnęła nogami kolana ojca. Ewaryst Hint upadł i uderzył głową o podłogę.

– To ty taka? No to zaraz zatańczysz harcereczko…

Wiła się, drapała, kopała, ale wszystko na nic, wszystko go tylko cieszyło. Owinął małe, cienkie ręce złotą wstążką i przywiązał je u zagłówka tapczanu. Wpadła w panikę – jej plan, aby w chwili niebezpieczeństwa zerwać maskę – był zagrożony… ale żeby krzyknąć zawsze zdąży… „W porządku! Panuję… Nic strasznego”…

– Zapamiętasz ten moment! – I spoglądając na zegarek oznajmił: – druga piętnaście po północy! – po czym uwalił się na nią swym ciężkim, woniejącym od alkoholu kołdunem. Była zdesperowana stawiać opor, ale nadaremno. Dysząc panicznie miała wrażenie, że ziemia pod nimi się otworzyła, że pokój przechyla się i spada w odkrytą przepaść, wszechświat kołysząc się – rozpada, a ona wraz ze wszystkim wokół spada w czarną otchłań…

– Tato! – Krzyknęła histerycznie i wszystko zamilkło, wyciszyło się, zgasło wraz z jej odchodzącą świadomością.

– O, tak! Grzeczna dziewczynka. Ja… jestem … twoim tatą, a ty… jesteś moją… mamą! – Bulgotał pijany żywot zsuwając się z niej na brzeg łóżka.

*

Alina obudziła się i rozgarnęła biały grobowiec pościeli, w której cicho umarła jej dusza. Przewróciła się na brzuch, złapała zębami zawiązane do oprawy tapczana wstążki, rozluźniła węzeł.pustka

Zdjęła maskę, umyła twarz, wplotła na powrót wstążkę we włosy, wsunęła stopy w buty, zarzuciła płaszcz na nagie ciało…

I zabrała się donikąd.

spis rozdziałów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *