Jesienna baśń – rozdział 2

Karmazynowe płatki ognia ponownie roztańczyły się w przytulnym kominku. Czesław i Gosia siedzieli obok siebie i nie mogli się na siebie napatrzeć. Rozmowa płynęła cichym przy kominstrumykiem. Ich dusze przenikały się, każda mieniąc dla drugiej w różnorakich kolorach.

W pewnej chwili chłopak dostrzegł w oczach dziewczyny niepokój.

– Czymś się chyba zamartwiasz…

– …

– Kim był ten mężczyzn, który cię zniewolił?

Dziewczyna ogrzewała ręce od gorącej filiżanki kawy i przez chwilę się zawahała.

– To bardzo niebezpieczny człowiek. Nie wiem, czy powinno się w ogóle nazywać go człowiekiem…

Czesław uśmiechnął się.

– No tak, sądząc po wyglądzie to prawdziwy potwór. Ze skrzydłami!

Gosia uniosła brwi.

– Jakimi skrzydłami? On nie ma żadnych skrzydeł…

– Ale przecież widziałem…

– Jest garbaty, owszem… – kontynuowała, prostując niesforne kosmyki włosów. – Ale nie ma żadnych skrzydeł. Co ty żeś wymyślił? Coś ci się musiało przywidzieć…

Czesław był zaskoczony. Rozłożył ręce:

– Hmm, dziwne przywidzenie… Zdawało mi się, że w miejscu jego garbu dostrzegłem jakieś paskudne skórzane skrzydła, jak u nietoperza.

– Nie, niczego podobnego u niego nie ma… Ale i bez skrzydeł jest dla mnie wystarczająco ohydny i niebezpieczny.

– Ale kim on jest?

Dziewczyna z niepokojem spojrzała na Czesława, jakby zastanawiając się, czy mu powiedzieć, niszcząc tym samym ten poranny sielankowy obrazek, ale mimo wszystko: zdecydowała się.

– On jest moim ojczymem…

– Ojczymem?! O rany!

– Oczywiście, pewno spytasz, jak moja matka mogła wyjść za kogoś takiego? A ja ci odpowiem: nie wiem. Widocznie czymś ją zafascynował… Ongiś, zresztą, był naprawdę przystojnym mężczyzną. Nawet garb go nie szpecił. Zresztą, był wielkim naukowcem i darzono go dużym respektem…

– I co dalej? Co sprawiło, że tak bardzo się zmienił?

Gosia opuściła głowę i światło z roztańczonych w kominku płomieni podświetlało teraz jej włosy. W głosie dziewczyny pojawiła się nutka goryczy.

– Umarła…

– Och! Tak mi przykro… Przepraszam, nie wiedziałem… – Szczerze zasmucony Czesław odezwał się, jakby próbując z czegoś tłumaczyć.

Tymczasem Gosia nie zwracając uwagi na jego reakcję spokojnie kontynuowała:

– …Umarła w dziwnych okolicznościach. Jakoś tak, niby w kuchni, zraniła nożem rękę. Doszło do infekcji… – Westchnęła ciężko. – I odtąd on, ojczym… zaczął się do mnie przystawiać…

– Przystawiać?… W jakim sensie? – Smalił cholewki? Molestował?!

W oczach dziewczyny pojawiły się i błysnęły, niczym lodowe sopelki, łzy.

– Gosieńko, no co ty? – Czesław mocniej przytulił do siebie dziewczynę. – Wszystko przecież masz już za sobą…

Ramionami Gosi wstrząsnął szloch.

– On… on nawet ośmielił się złożyć mi ofertę.

– Co za tupet, – powiedział z niesmakiem chłopak.

– Tak, on chce abym bezwarunkowo została jego żoną… Przeraziło mnie to. Postanowiłam pojechać do ojca, żeby mnie chronił. Ojciec, dziś znany celebryta, dawno porzucił matkę, ponieważ moja mama zafascynowała się… No, słowem, zakochała się… w ojczymie… Próbowałam odnaleźć tatę, ale on, najprawdopodobniej bardzo dawno wyprowadził się ze starego mieszkania. No i tym sposobem poznaliśmy się. I ty mnie ochroniłeś. – Wzruszony chłopak mocniej przycisnął dziewczynę do swego torsu. – Postąpiłeś szlachetnie, jak prawdziwy mężczyzna. Tylko jak długo tak będzie? Nie zdołamy się tamtemu sprzeciwić na zawsze. On już od dawna prześladuje mnie jakimś mrocznym rodzajem energii.

Czesław wybuchnął:

– Ale ja nie pozwolę cię skrzywdzić! Teraz pojedziemy do mnie. Zresztą, rodzice z pewnością już mnie szukają. Zamieszkasz z nami, w naszym domu, i będziesz u nas miała należytą ochronę.

Pokręciła głową.

– To nie pomoże! On nas dopadnie! Jedyne wyjście, to uciec od niego tak daleko, jak to tylko możliwe!

I nagle za ich plecami rozległ się głos obcego człowieka w piżamie:

– Albo znaleźć przeciwlekarstwo na jego magię, antidotum!

Słowa te wypowiedział mężczyzna w trudnym do określenia wieku. Z jednej strony, sądząc po jego gładkim, z lekka śniadym obliczu i wciąż jeszcze gęstych ciemnych włosach (z nieznacznie tylko uwidocznionymi zakolami), oceniając po nienagannej bieli zębów (jak w reklamach past), i wreszcie po wielkich, nieznacznie skrytych pod okularami oczach, z żywo połyskującymi wesołymi ognikami – mógł mieć, co najwyżej, trzydzieści lat. Z drugiej strony: nieco przygarbiona sylwetka, wielkie spracowane dłonie z przedramionami pokrytymi siwiejącym włosem, wreszcie: udzielające się innym jego opanowanie i pewność siebie, ale także przenikliwy, inteligentny wzrok – wskazywałyby na człowieka bardzo już przez życie doświadczonego.

Nieznajomy przysiadł na krześle, które przyniósł ze sobą i swe długie, silnie owłosione nogi wyciągnął w kierunku kominka. Spojrzenia Gosi i Czesława ze zdziwieniem wpatrywały się w postać nieoczekiwanego gościa.

– Przepraszam, ale kim pan jest? – Zapytał Czesław. – I gdzie jest dozorca tego mieszkania, pan Antoni?

– Pan Antoni? Z nim wszystko w porządku. Pojechał, skoro świt, na grzyby. A ja, kim jestem? Od niedawna właścicielem tego apartamentu, jak i zresztą całej kamienicy. Ale najważniejsze, jestem tym, kto może wam pomóc. – Z lekką chrypką w głosie odpowiedział nieznajomy. – Oczywiście, jeśli tylko tego zechcecie… Przepraszam, ale tak jakoś mimowolnie podsłuchałem waszą rozmowę. I zdałem sobie sprawę, że jesteście w rozpaczliwej sytuacji. – Powiedział gwałtownie wstając i kierując się do kuchni. – Pozwólcie, kochani, że na chwilę was przeproszę… Strasznie zgłodniałem. Muszę coś sobie przygotować do jedzenia.

*

Teraz – po porannej toalecie, nienagannie ubrany siedział już przy ich stole i, popijając owocową nalewkę na osnowie fińskiej wódeczki, łapczywie pałaszował jakieś orientalne przekąski, które, jako rzekł, sprawnie sobie przygotował w kuchni. Był wśród nich ryż prażony na wolnym ogniu, był ryż w polewie z mleka kokosowego i było szereg jeszcze najróżniejszych aromatycznych przypraw, takich jak:  trawa cytrynowa,  świeży imbir, liście limonki i inne nieznane obojgu frykasy. Słowem: uczta!

– Zapraszam, nie krępujcie się! – Zachęcił.

– Dzięki! Jesteśmy już po śniadaniu, – odpowiedział za siebie i dziewczynę Czesław.

– Jak tam sobie chcecie…

Żując kolejną przekąskę, kątem oka ze współczuciem przyglądał się i chłopakowi, i dziewczynie, którzy, nota bene, także przez cały czas nie spuszczali z niego oczu. Po zasmakowaniu pierwszych potraw spokojnym głosem powiedział:

– Tak w ogóle, jestem Patryk. Patryk Trazom…

– Miło nam. Nasze imiona, jak wnioskujemy, już znasz… – ponownie za dwoje odezwał się Czesław.

– Trazom kiwnął pojednawczo głową.

– I naprawdę chciałbyś nam pomóc? – Kontynuował chłopak.

Patryk Trazom spojrzał na niego swymi wielkimi, brązowymi oczyma i odpowiedział:

– Już…

– Co, już?

– Już pomagam. Sądząc po tym, co usłyszałem, macie do czynienia z Lamplighterem…

Zaskoczona Gosia odezwała się:

– Z Lamplighterem… znaczy się – latarnik? Kto to taki?

Patryk spojrzał na nią z empatią.

– Niebezpieczna istota. Oczywiście, człowiek, ale bardzo niezwyczajny. Musiał był popełnić wiele ciężkich grzechów na tym świecie, a może nawet podpisać cyrograf z nieczystą siłą. Teraz dla niego nadszedł czas zapłaty. A on – najwyraźniej chce uciec od uregulowania rachunku. Mogłoby mu w tym pomóc małżeństwo z młodą, nietkniętą kobietą, znaczy się: dziewczyną…

Czesław i Gosia spojrzeli na siebie z trwogą.

– Mówisz o moim ojczymie? – Zapytała ze zdziwieniem dziewczyna.

Patryk nagle przestał żuć, spojrzał na nich niewzruszenie i bez ogródek zapytał:

– Uprawialiście seks ze sobą tej nocy?

Młodzi ludzie byli zakłopotani. Uciekali ze spojrzeniami na bok. Czuli się tak, jakby ich nowy przyjaciel spozierał bez skrępowania w ich dusze i czytał ich myśli, jak książkę.

– Pytam, raz jeszcze: czy kochaliście się tej nocy?

– Jakie… to… ma znaczenie? – Wycedził Czesław.

– Duże – skoro zadaję takie pytanie.

– Tak, kochaliśmy się…

Patryk nagle przeciągnął się, wytarł tłuste dłonie o serwetkę:

– Straciwszy wszystko Latarnik będzie chciał zemsty. I to jest obecnie największe dla was niebezpieczeństwo. Przede wszystkim musicie teraz ostrzec i jakoś ochronić swoich najbliższych. –Trazom energicznie wstał od stołu, – Powiadomcie szybko swoje rodziny, ostrzeżcie o niebezpieczeństwie…

– A czy my się jeszcze z tobą zobaczymy? Gdzie będziemy mogli cię, w razie potrzeby, znaleźć? – Spytał Czesław

– Cóż, skoro obiecałem wam pomóc, to spotkamy się. – I po przeczytaniu cichego pytania wciąż nieznikającego z oczu Czesława, dodał:

– W sklepie z antykami, znaczy się: w antykwariacie przy ulicy Trzech mnichów. Dziś w południe.

 

Jesienna baśń – lista rozdziałów

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *