Szalony dzień z życia Julii

– 1 –

Ostatnio – wszystko dla niej było nie tak. Jeśli padał deszcz, to nie tak mokry, gdy świeciło słońce – to nie tak jasno, nie tak kwitły kwiaty, zieleniła się trawa, a wiatr – to już całkiem kpina! – Jakiś taki… Efemeryczny. W pracy – u szefa, najwyraźniej, też wszystko układało się nie tak: miał melodię na dokuczanki… Julka skrzywiła się, wspominając dzisiejsze głowomycie.
– O czym ty ciągle myślisz?! – Perswadował, – w pracy trzeba myśleć tylko o pracy, moja kochana, – Gniewnie dodał. I to też było nie tak.
– Nie jestem twoja kochana, – odburknęła, – i dość mam pokrzykiwania na mnie, – dorzuciła w odpowiedzi zdumionemu szefowi, – dość! – I, zebrawszy papiery, które przyniosła, wyskoczyła z gabinetu.

– Co w ciebie wstąpiło? – Natychmiast do Julki podbiegła Dorota, jej przyjaciółka i sekretarka szefa. Będąc zawsze w kursie „nowinek” i teraz wszystko widziała, słyszała, ale niestety, nie mogła zrozumieć, co się mogło stać z jej spokojną, rozsądną przyjaciółką? – Z „naczalstwem” tak nie wolno, – zaczęła dydaktycznie…
Julka tylko wzruszyła ramionami. Z szybkością „kocicy w rui” (jak w myślach nazwała ją Dorota), podbiegła do swojego biurka, chwyciła torebkę i wyleciała jak oparzona, kończąc na dzisiaj pracę, bez ceregieli i wyjaśnień…

W tymże tempie dobiegła do pobliskiego sklepu. Nie bacząc, że jej kobiecy organizm potrzebuje płynów bardziej, niż zwykle – jej zachciało się czegoś słodkiego, mącznego i tłustego. I kupiła… tort. Ze sklepu energicznie przewędrowała na parking, położyła pakunek na dachu auta, rzuciła się do torebki. Długo nie mogła namierzyć kluczyków.  Po chwili i bez wahania wytrząsnęła całą zawartość na ziemię, i sukces! Są! Wyjeżdżając z parkingu zapomniała o torcie. Siedząc za kierownicą myślała o tysiącu sprawach, nie zwracając uwagi na sygnały z mijających ją pojazdow. Gdy zobaczyła czerwone światło zahamowała ostro. Tort, tymczasem, katapultując się z góry przez przednią szybę, łaskawie wylądował na chodniku. Zaklęła i zdenerwowała się jeszcze bardziej.

– No dobra! Trzeba jechać.

… A wszystko zaczęło się o poranku, który sam w sobie sprawiał wrażenie takiego całkiem, całkiem sympatycznego poranka. Dopiero potem zrozumiała, że jednak nie tak wszystko było „w porządku”. Wręcz przeciwnie. Ale po kolei…

Słońce zaglądało przez okno, pozostawiając wszędzie promieniste iskierki i ścieżkę, po której Julka, gdy się tylko zbudziła, podbiegła do okna, aby je otworzyć szerzej. I, starając się iść tylko po słonecznej dróżce, trafiła do kuchni. Mąż wychodził do roboty wcześniej, a mimo tego nie mogła i nie chciała, by nie dał jej na pożegnanie buziaka. Ale dziś, pan mąż, jakoś szczególnie unikał kontaktu wzrokowego. Cmoknął tylko chłodno w policzek i oschle zapowiedział:
– Po południu będziemy musieli o czymś porozmawiać. Teraz nie mam już czasu.

 

– 2 –

W drodze do pracy, postanowiła zanieść garnitur męża do pralni. Wcześniej, oczywiście, trzeba było usunąć wszystko z kieszeni. Zazwyczaj robił to osobiście, ale dziś – zapomniała mu przypomnieć. „No zdarza się, do diaska!” Zresztą, co to ma za znaczenie, kto opróżni? Przecież nigdy nie mieli i nie mają żadnych przed sobą tajemnic. Na szczęście w kieszeniach nie było nic, oprócz jakiegoś zmiętego zwitka papieru. Chciała go od razu wyrzucić do kosza, ale nagle, w posłuszeństwie jakiegoś cokolwiek dziwnego przeczucia wyprostowała zwitek i przeczytała: „Będę czekać na ciebie zawsze. Adres znasz”.

Ręce jej opadły, w piersi załopotało.
– A więc to tak! Oto, o czym chce ze mną mówić! – Uporczywie kłębiło jej się w głowie, – rozkochał… drań…, zakochał się w innej…
I od tej chwili wszystko stało się „nie tak”. A teraz… Co było robić teraz? – Tego nie wiedziała. Nie chce wracać z pracy do domu, do wysłuchiwania wyjaśnień – tym bardziej.
– Jeśli taki z niego łotr, że znajduje sobie inną, – ze złością uderzyła w kierownicę, aż rozległ się żałosny pisk klaksonu, – to i ja sobie znajdę innego!

Natychmiast pomyślała o Januszu, swym „niepoprawnym” adorartorze i przyjacielu z „Kuriera Szaflarskiego”, z którym od kilku lat kumplują się, dzielą się wspólną pasją do muzyki, a i nawet nierzadko frywolnie korespondują na privach. Janusz nigdy nie ukrywał, że się mu podoba. A kiedyś, i to Julka świetnie zapamiętala (i będzie pamiętać do konca życia!), nawet pisał: „O moja Pani! Przyjedźże, przyjedź wreszcie do mego Palacu. Pozwól mi siebie kochać, bo inaczej umrę ze zgryzoty, o! – ja nieszczęsliwy!…”

Spojrzała na zegarek. Z Poznania do podwarszawskich Babic autostradą A2 w trzy-cztery godzinki – powinna zdążyć. Więc, gdy ruszy niebawem – zajedzie jeszcze przed wieczorem. „Dobra! – no to w drogę!”.

W tym momencie dzwoni telefon. Widzi, że mąż. Nie ma ochoty z nim mówić. Wie, że będzie łgał, że musi zostać dłużej w pracy, że ma pilną robotę, ważne sprawy i w ogóle… „I dobrze! Niech sobie zostaje. Mam, dzięki temu możliwość, aby „bezpiecznie” skoczyć do domu i spakować trochę rzeczy na wyjazd. Pracuj, więc sobie, kochanie, pracuj…”. I wyłącza z sieci telefon.

*

Zatrzymała się na pierwszej stacji benzynowej, zaraz za wlotem na A2. Zatankowała do pełna. Zamówiła w restauracji herbatę, siadła do stolika. Kafejka sprawiała wrażenie całkiem przytulnej i czystej. Nawet na stoliku stał sympatyczny wazonik z kwiatami. „E, tam! Sztuczne…” – po chwili się zreflektowała. Nie znosi sztucznych kwiatów. „Martwe, plastykowe i nie pachną”. Przestawiła wazon na sąsiedni stolik.

– Nie podobają się? – Usłyszała nagle, – ja takich także nie lubię.

Julka zadrżała. W tym małym przydrożnym lokalu cieszyła się ze swej anonimowości, a tymczasem przekonuje się, że jest obiektem zainteresowania jakieś przypadkowej kobiety. Hmm… Poza tym, tak jakby ją skądś znała: zadbana twarz, schludnie uczesana fryzura i te fajne spoglądające z ciekawością na świat szaroniebieskie oczy… I sukienka!… Sukienka jest dokładnie taka sama, jak ta, którą ma w torbie… Jej sukienka! Nawet ułamana zapinka po lewej stronie jest na swym miejscu!… Pani tymczasem wstała, ruszyła do drzwi, oddaliła się.
– Dziwne… Gdzie już ją widziałam? – zastanowiła się.

Bezzwłocznie sięgnęła do torebki, odliczyła drobne, zostawiła wraz z napiwkiem na stole i szybko udała się śladem tajemniczej kobiety. Ale gdy wyszła z kawiarni – na zewnątrz nie dostrzegła nikogo. Parking też był pusty. Zupełnie, jakby się tamta rozpłynęła w powietrzu. „Dziwne. Coś tu jest nie tak. Nie lubię takich sytuacji”.

Nie zastanawiając się dłużej wsiadła do samochodu i kontynuowała podróż w kierunku Warszawy.

– To… To był mój sobowtór!… – Po jakimś czasie powróciła do swoich rozmyślań. Gdzieś w kącikach pamięci przemknęła jej dawno zapomniana historia o pojawiających się sobowtórach tuż przed czyjąś śmiercią. Opowiadała o takich sobowtórach Dorota. Tak było, na przykład, gdy przed końcem życia Katarzyna Wielka ujrzała swoje lustrzane odbicie. „Czy znaczy, że i ja wkrótce umrę?… Ja nie chcę, nie chcę! Dlaczego ma mnie to spotkać? I za co? Za jakie grzechy?”

Julka jednak jest dzielną i niestrachliwą kobietą. Zmagając się z natrętnymi, czarnymi myślami mimo wszystko konsekwentnie realizowała zaplanowane przedsięwzięcie.  Ani się spostrzegła, gdy po trzech godzinach rozmyślań (ale i po godzinach całkiem bezmyślnych, których było więcej? – nie sposób rozstrzygnąć) otumaniona i otępiona monotonią jazdy dojechała do zjazdu z A2 w kierunku na Sochaczew. „Teraz już tylko kilkanaście minut i… Stare Babice!” Uśmiechnęła się nawet na myśl, że już za chwilę rzucą się sobie z Januszem w ramiona, on zaprosi ją do środka, posadzi na kanapie, przygotuje kolację, zapali w kominku… Ale, na złość, gdy tak pięknie sobie układała scenariusz znów wróciły namolne wspomnienia dzisiejszego poranka: zmieszany wzrok „grubego”, chłodny pocałunek, zapowiedź końca, zmięta kartka z kieszeni marynarki…. „Ach ten zdradziecki, wiarołomny mąż! Jak mógł jej to zrobić!” Poczuła, że zbiera się jej na płacz. „Tylko dziewczyno nie płacz! Niewolno rozpoczynać nowego życia ze łzami!”.

Podjechała pod wiejski dom Janusza. Jego adres wraz ze szczegółami dojazdu bez trudu namierzyła w Internecie. Nie zapowiadała się mu wcześniej, to oczywiste. Przecież zamierza zrobić prawdziwą, nie tam byle tuzinkową niespodziankę!

Wyszła z samochodu, rozprostowała kości. „Ładnie tu! Faktycznie, ładnie. Miał ten Janusz rację, gdy pisał: <jakby rozlewisko bujnych łąk>…”. I uśmiechnęła się do samej siebie. Po krótkiej chwili zachwytu nacisnęła dzwonek przy furtce.

Sekunda, dwie – i brzęczek dał znać, że rygiel furtki jest odblokowany. Odemknęła ją, podeszła pod ganek. Drzwi od domu otworzyły się na oścież i na ich progu pojawiły się spodnie w kolorze jaskrawo-soczystych truskawek. Wyglądały tak malowniczo i pstrokato, że Julka nie od razu była w stanie spojrzeć dalej.

– Niemożliwe, Julka, to Ty? – Oniemiały Janusz przestąpił z nogi na nogę, – Skąd się tutaj wzięłaś?

Próbowała radośnie się uśmiechać:

– Z samochodu… Postanowiłam wreszcie odwiedzić mojego wiernego rycerza… Obiecałeś mnie kochać przez całe życie. Czy pamiętasz? – Zmrużyła zalotnie oczy.

– Jaśku, z kim tam znowu rozmawiasz? – Usłyszała z głębi domu niecierpliwy, kobiecy głos. – No wracaj tutaj szybko, miałeś mi otworzyć butelkę wina…

– Yyyy…Wiesz… – Zrobił się czerwony… Moja Renatka mnie woła. – Kochanie, – Odkrzyknął do sieni, – zaczekaj jeszcze chwilkę!

Zrobiło się jej tak wstyd i tak głupio, że aż zaniemówiła. Wzięła tylko głęboki oddech, odwróciła się na pięcie i wyskoczyła jak oparzona na ulicę.

– Ale jestem durna! Ale ze mnie idiotka! Jak mogłam tak zaufać słowom tego złotoustego Janusza, tego pięknoducha i lowelasa? Co mnie podkusiło, żeby jechać taki kawał drogi do tych jego głupich Babic? Trzasnęła furtką, potem drzwiczkami od samochodu i z piskiem opon ruszyła z powrotem do Poznania.

Jak przebyła swoje kolejne 300 kilometrów – tego już nawet nie pamięta. Była wściekła, rozgoryczona, zawiedziona i na dodatek… głodna. A tak poza tym: zbyt dużo dla niej wrażeń, jak na ten jeden dzień. Gdy tylko zjechała z A2 w przecznicę na Poznań przystanęła na poboczu, włączyła na powrót komórkę i postanowiła zadzwonić do Doroty. Ku zaskoczeniu – przyjaciółka odebrała telefon już po pierwszym dzwonku i od razu krzyknęła:

– Gdzie ty się podziewasz? Czemu wyłączyłaś komorkę? Twój mąż od kilku godzin szuka cię i jak wariat wydzwania po wszystkich znajomych…

– Potem ci opowiem, – westchnęła ze znużeniem Julka, – wiesz, będę musiała umrzeć…

– Co ty do cholery mówisz? – Zakrztusiła się z emocji, – wpadłaś w jakieś tarapaty? Coś ci grozi?… Ktoś?

– Nie, nie. Nikt. Ja tylko zobaczyłem siebie… To znaczy… swego sobowtóra… Wiesz? Zobaczyłam… I nawet przemówił do mnie… A pamiętasz, sama mi opowiadałaś kiedyś, co to oznacza…

– To oznacza, – przerwała jej przyjaciółka, że wcale nie będziesz umierać, a czekają cię ważne w życiu zmiany. A teraz jakieś brednie gadasz. Oj, chyba długo się będziesz z nich mężowi tłumaczyć…

Tłumaczyć? Ona? Mężowi? To ona tu oczekuje pocieszenia, zrozumienia, współczucia! Dzwoniąc do koleżanki myślała, że zaraz wspólnie uronią łzy – a tu takie dictum?

– Hej! Doroto! Co ty masz na myśli? Co się dzieje… No, tak, rozumiem, to nie na telefon… Nie, zaczekaj! Ty coś wiesz! Naprawdę, coś wiesz??

– Wiem. I ty też się jutro dowiesz. – I przyjaciółka się rozłączyła.

 

– 3 –

Niespiesznie podjeżdżała pod osiedlowy parking. Mąż czekał już na nią przed bramą. Czerwone oczy (widać, że noc upływała bez snu), roztrzęsione ręce, zachrypnięty głos…

– Cholera, co się stało? Gdzie cię poniosło? – spytał bardzo zaniepokojonym głosem, – Opowiadaj!…

– Mnie? Mnie poniosło? – Nie wytrzymała nawet sekundy, – to znaczy, uważasz, mnie poniosło, a nie ciebie? – Krzyknęła, ruszając na niego z zaciśniętymi pięściami. Zawsze spokojna, teraz w ogóle nie przypominała tej opanowanej, zrównoważonej Julki. – To niby do mnie ślą karteczki i obiecują czekać w umówionym miejscu!?

– Matko Święta! Nic nie rozumiem, o czym ty mówisz?

– Nie wiem, nie rozumiem, – zaczęła go przedrzeźniać, – O karteczce z twojej kieszeni!

– O karteczce, – nagle wybuchnął śmiechem, – o tym zwitku? A tak! Tę karteczkę znalazłem w twojej książce i to o niej chciałem porozmawiać z tobą wieczorem.

– W książce? W jakiej książce?, – ze zdumieniem spojrzała na męża.

– Szekspir. Romeo i Julia.

– Wielkie nieba! Nie miałam jej w ręku od czasów studenckich. – Teraz lotem błyskawicy zaczyna sobie przypominać młodzieńczą wielką miłość literacką, Szekspira, i ukochane jego dzieło: „Romeo i Julia” – na pamiątkę którego, zresztą, przybrała swe nieprawdziwe imię: Julia (tak naprawdę od chrztu była Ewą) i jak przez całe lata różne karteczki z cytatami Bożyszcza chowała po różnych książkach i studenckich kajetach… a potem o nich zapominała i, jak widać, o jednym skutecznie, i to na wiele lat…

– Och! – Spojrzała żałośnie na męża, – wybacz mi…

Bez słowa delikatnie objął żonę:

– „Pokój między nami!”, tylko, please, nie znikaj mi już więcej.

A nazajutrz dowiedziała się, że dostała awans na kierowniczkę działu. Jej sobowtór już więcej się nie pojawił…

< poprzednia          następna >

powrót do Cyberprzestrzennych

 

 

 

 

 

 

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *